Szybki, równy rytm wybijany przez
jej obcasy rozległ się w holu Vancouver Skyscraper równo o godzinie dziewiątej
rano. Punktualna, jak zawsze, pomyślał recepcjonista, kiwając jej głową na powitanie
i odprowadzając kobietę wzrokiem do windy, której używała zawsze. Wcisnęła
guzik, przywołując ją do siebie, po czym postała chwilę w miejscu,
niecierpliwie zerkając na zegarek. Lubiła swoją (nie)codzienną rutynę. Jednego
dnia mogła nie iść do pracy, z braku ochoty lub powodu, by się tam zjawić, następnego
jednak znów z chęcią stawała przed drzwiami windy o dziewiątej zero dwie, by
wprowadzić w swoim biurze zamieszanie po równych czterech minutach. Płaszcz i
torebka do asystentki, plik papierów, rękopisów i danych od sekretarki,
trzaśnięcie drzwiami gabinetu i ten cichy głos, proszący jednak o kawę. Lubiła
władzę, którą miała, ale nigdy jej nie nadużywała.
Potrząsnęła lekko głową,
wyplątując wsuwki, które wcześniej mizernie wplatała we włosy. Długie i rude,
sięgające niemalże pasa, były jej znakiem rozpoznawczym. Nie wtapiała się w
tłum, choć nie należała do najwyższych. Metr sześćdziesiąt cztery czaru,
wdzięku i urody, pomieszanych z ambicjami i determinacją, które przez całe
życie pomagały jej wzbić się na wyżyny. Nacisnęła przycisk interkomu
ustawionego na jej biurku, i posłała w jego stronę pytające mruknięcie,
jednocześnie starając się odpalić laptopa.
- Przyszedł pan Gossen. –
Usłyszała. Uśmiechnęła się do samej siebie i nakazała wpuścić do niej gościa. Po
kilku zbędnych uprzejmościach i uwagach, zadała Mattieu pytanie, choć
wiedziała, jaką uzyska na nie odpowiedź. „Widzimy się wieczorem? Tam gdzie
zawsze, o tej samej porze?” Zapewniona, posłała kolejny uśmiech w stronę
swojego najlepszego przyjaciela a zarazem i kochanka, po czym - nie zmieniając
radosnego wyrazu twarzy – bezpardonowo wyprosiła go ze swojego biura. Miała
pracę do wykonania, nie mogła pozwolić, by ktokolwiek jej przeszkadzał.
Skylar Bredshaw, znana też jako
Sky lub Skye, urodziła się 28 kwietnia 1987 roku w niewielkiej wiosce na
południu Anglii. Rybakowi i początkującej szwaczce nigdy nie starczyło
pieniędzy na przyzwoite ubranie i wyżywienie dla córki, ale ona nie narzekała.
Cicha, niemalże potulna dziewczynka wychowana w wierze katolickiej miała tylko
jedno marzenie: wyjechać do Ameryki, bo tam spełniają się sny. Kiedy natrafiła
się okazja, nie zwracała uwagi na to, czy leci do USA, czy do Kanady. Chciała
wyrwać się z biedy i zacofania, w których dotąd żyła, więc to nie miało dla
niej znaczenia. W wieku osiemnastu lat trafiła do Vancouver, praktycznie bez
ubrań, pieniędzy czy jakichkolwiek kontaktów. Mówiła biegle po francusku i to
ją uratowało.
W pierwszych miesiącach po
przyjeździe podejmowała się różnych posad: gazeciarka, kwiaciarka, kucharka,
sprzątaczka i wszystkie inne, o których miała jakiekolwiek pojęcie. Dopiero po
jakimś roku trafiło się jej coś konkretnego, dzięki czemu mogła rozpocząć
wymarzone studia na kierunku filologii angielskiej.
Pracowała równie ciężko, jak się
uczyła, zdobywała stypendia za stypendiami, wygrywała konkursy za konkursami, a
do tego gromadziła znajomości. Kiedy nadszedł czas otworzyła własną księgarnię
a po niej wydawnictwo, postarała się o obywatelstwo. Skazana na sukces,
urodzona w czepku i pod szczęśliwą gwiazdą, w końcu osiągnęła swój cel. Dziewczę
z nizin społecznych powoli wspięło się na wyżyny i obecnie wynajmuje całe
piętro trzydzieste szóste Vancouver Skyscraper, dając stałe zatrudnienie
kilkudziesięciu osobom.
Na ogół jest to stworzenie miłe i
przyjazne. Wbrew panującej na temat rudzielców opinii w żadnym razie nie jest wredna,
co najwyżej od czasu do czasu uszczypliwa. Patrzy na świat niesamowitymi oczym,
w kolorze lodowego błękitu. Pozbawiona piegów, uśmiechająca się z werwą i
rezerwą, poukładała swój świat dokładniej, niż mogłoby się wydawać. Mimo braku
pedanterii lubi wszystko mieć na swoim miejscu. Czasami nietykalna, często
niewzruszona, uczy się na błędach własnych i cudzych. Dwudziestopięciolatka z
zerowym stażem związkowym. Nieświadomie bawiąca się w kotka i myszkę z
mężczyznami, momentami doprowadzająca do szału duża dziewczynka. Zaradna,
uśmiechnięta i niezależna, od czasu do czasu potrzebująca ciepłego słowa i
mocnego ramienia, gotowego ją podtrzymać, w razie zachwiania.
W S K R Ó C I E:
Skylar "Sky, Skye" Bredshaw
25 lat
Właścicielka księgarni i niewielkiego wydawnictwa "Skye",
które zajmują 36 piętro Vancouver Skyscraper.
Pochodzi z południowej Anglii, ale
obecnie mieszka na przedmieściach Vancouver
[ Wątek ?]
OdpowiedzUsuń[ wątek, powiązanie?]
OdpowiedzUsuń[ Witamy na blogu ;) ]
OdpowiedzUsuńDzisiaj było stosunkowo spokojnie niż można by było się tego spodziewać, dosłownie nic się nie działo aż tak dziwnie. Bezczynnie siedział w swoim biurze do puki nie zadzwonił do niego telefon. Gdy tylko usłyszał że jest włamanie poderwał się z krzesła i poinformował resztę pracowników by kilku się tam zebrała. Sam poszedł do windy i pojechał na 36 piętro z dwoma pracownikami. Gdy byli już na miejscu podeszli do dziewczyny
OdpowiedzUsuń-Ty dzwoniłaś? -zapytał a gdy dziewczyna kiwnęła głową wyciągnął broń i cała trójka weszła do środka, jej kazali tutaj zostać.
Było cicho i to bardzo cicho, można było usłyszeć ich oddechy. Zatrzymali się na środku pokoju i zaczęli się rozglądać. Jeden z nich zapomniał wyłączyć radia, ktoś z dołu zapytał się czy opanowali już sytuacje i w tym momencie usłyszeli jak ktoś biegnie, jednak facet w średnim wieku nie reagował na to co mówili ani na to co ostrzegali. Krzyki było słychać aż na korytarzu aż w końcu rozległ się głos strzału, postrzelił go w nogę. Dwójka jego pracowników zagrali do i wyciągnęli stamtąd po czym zabrali go do windy dla pracowników i zjechali na dół. Zaraz po tym jak drzwi windy się za nimi zamknęły wyszedł zza szklanych drzwi
-Wszystko w porządku? -zapytał stając przed dziewczyną
[ zacznę wieczorem jeśli muszę. jeden początek wyżarł mi wenę.]
OdpowiedzUsuńSpojrzał na windę która już jechała w dół i pokiwał tego głową
OdpowiedzUsuń-Jak tylko się dowiemy wyślę kogoś z danymi -powiedział po czym kiwnął głową -Tylko do kogo mam je wysłać? -zapytał patrząc się na nią. Może znał wszystkie kody alarmów z każdego piętra ale do imion miał słabość.
Następnie spojrzał się w stronę szklanych drzwi i lekko się skrzywił
-Dajcie kogoś na 36 do posprzątania -powiedział przez radio po czym spojrzał na dziewczynę -W takim razie proszę tam na razie nie wchodzić. Zaraz ktoś przyjdzie i będzie po sprawie powiedział po czym zapadła chwila ciszy. Westchnął nie za bardzo wiedząc co zrobić nacisnął na guzik by przywołać windę
-Może napije się pani na razie kawy i posiedzi w pokoju dla personelu? -zaproponował żeby nie stała tu jak kołek gdy ktoś będzie oczyszczał jej biuro
Wpuścił ja pierwszą to windy a na jej propozycję jak ma go nazywać uśmiechnął się pod nosem. Wcisnął przycisk "2" i spojrzał na nią po czym wyciągnął rękę w jej stronę
OdpowiedzUsuń-Wystarczy po prostu Jasper -powiedział z lekkim uśmiechem. Nie lubił gdy ktoś zwracał się do niego per "pan" po prostu czuł się staro no i tego nie lubił co zrobić no.
-Herbata też się na pewno z najdzie, nie wiem jak będzie z cytryną ale w takim razie wyślę kogoś na tajną misję wartą życia -zażartował i spojrzał na mały ekranik na którym pokazywało się na którym piętrze akurat się znajdowali.
[Witam. Ja podam okoliczności spotkania i powiązanie, a Ty zaczniesz? Czy na odwrót ? ;]
OdpowiedzUsuń[Witaj :) Masz może ochotę na wątek, powiązania?]
OdpowiedzUsuń[ spokojnie. już mam dwa zdania, zawsze coś nie? ale muszę iść z psem. dostaniesz początek jeszcze dziś.]
OdpowiedzUsuń[Och, nie martw się. Dla kobiet to on zawsze miły jest, chyba, że takowa jest strasznie uparta i nie chce się na coś zgodzić ^^ Haha, winda? Hm... Może być ciekawie, więc czemu nie? Czyli mam zacząć, tak? :D]
OdpowiedzUsuńJoshua Holt
[Dzięki, chyba mi wyszedł. Jeżeli chodzi o wątek, to już podaję.]
OdpowiedzUsuńBoram znowu bawił się windą. Jak dzieciak wciskał wszystkie guziki naraz, by potem oprzeć się o ścianę i zastanawiać, czy pojedzie najpierw w górę, czy w dół. Był idiotą. Dwudziestosiedmioletnim idiotą, niemającym w sobie ani krzty powagi. Czarna kredka, którą niedbale pomalował oczy, odejmowała mu nie tylko lat, ale i mózgu. Potrafił się zachować tylko wtedy, kiedy całkowicie znikała z jego twarzy.
Drzwi otworzyły się ze specyficznym dźwiękiem i głosem "piętro trzydzieste szóste". Leander widział ludzi, którzy zniecierpliwieni opierali się o ściany, nawet nie ruszając się z miejsca. Wiedzieli, że to fałszywy alarm. Według ich zegarków Boram skończy zabawę za jakieś pięć minut. Wtedy będą mogli spokojnie wejść do windy, zjechać nią na sam dół, a potem wyjść w miasto, jak najdalej od tego świrniętego typa.
Była jednak taka starsza kobieta, która pierwszy raz przyszła do księgarni w Vancouver Skyscraper i nie wiedziała, kim jest ten cały Leander. Chciała na chama wpakować się do windy. Ludzie popatrzyli na nią jak na idiotkę, szczególnie ten na oko dwudziestoletni facet pod muchą. Boram szybkim ruchem wypchnął staruchę ze swojego metalowego pudła, a potem, chyba nawet przypadkowo, złapał za rękę właścicielkę księgarni i wydawnictwa, która próbowała dowiedzieć się, co się tu dzieje, że tak dużo ludzi czeka i czy to nie przypadkiem na nią. Chyba nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Boram chwycił jej dłoń i szybko wciągnął do środka. Rozległ się cichy jęk czekających na piętrze ludzi. Mężczyzna nie przejął się. Uniósł stopę do góry i wcisnął kilka guzików w windzie. Był kretynem, ale co na to poradzić...
- Porwanie! - powiedział bojowo, przyglądając się kobiecie z uwagą. Musiał wyglądać, jakby uciekł ze szpitala psychiatrycznego, szczególnie, że makijaż robił dzisiaj na oślep. - Żartowałem - mruknął po chwili i uśmiechnął się. - Ale nieźle zagrałaś przestraszoną.
Wypuścił jej dłoń i usiadł na podłodze, nie spuszczając z niej oka tylko przez kilka sekund. Potem jego brązowe spojrzenie zajęło się śledzeniem ćwików butach.
- Trochę sobie pojeździmy.
[Ok, może być tak, jak napisałaś. Ty zaczniesz, czy ja mam coś wymyślić? :)]
OdpowiedzUsuńChoć była już dwunasta w południe i większość normalnych ludzi była na nogach, a większość z nich w swojej pracy, Joshua wciąż smacznie spał w swoim łóżku, po uszy zakopany w pościeli. Jednak szybko się obudził, gdy jego rudy kocur wskoczył na niego i zaczął go lizać po twarzy. Miał szczęście, że Josh się obudził i go z siebie nie strzepnął, inaczej pozostałaby po nim tylko mokra plama. No dobra, może nie mokra plama, ale biedne zwierze miałoby jak nic połamane kończyny. A przecież tego nie chciał, prawda? Mimo, że go wkurzał, kochał tego kociaka i za nic w świecie by go nie oddał.
OdpowiedzUsuńZerknął na zegarek i cicho przeklął, po czym zerwał się z łóżka i szybko poszedł pod prysznic. Za godzinę powinien być w pracy, a on był jeszcze w rozsypce. Na szczęście, większość i tak przyzwyczaiła się już do tego, że ich szef się spóźnia. Zresztą, co mogło się stać? Przecież nikt go nie zwolni, bo to on był właścicielem całego ośrodka, prawda? Mimo to i tak spóźnić się nie chciał. W końcu klientki będą czekać. Poza tym, jak przyjdzie później to później będzie musiał wyjść, prawda?
Po szybkim prysznicu, nałożył na siebie jakieś ubrania i zjadł śniadanie, jednocześnie wrzucając wszystkie potrzebne papiery do swojej torby. Kiedy był już gotowy, windą zjechał na sam dół, znalazł na parkingu swój samochód i z piskiem opon ruszył do ośrodka, który znajdował się w jednym z wieżowców, trzy przecznice stąd, gdzie pojawił się dokładnie o trzynastej. Zadowolony z siebie, ruszył szybkim krokiem do budynku, po drodze spotykając znajomą osóbkę.
-Cześć, Sky - powiedział, uśmiechając się do niej szeroko i jak na dżentelmena przystało, przepuścił ją pierwszą w drzwiach. No dobra, dżentelmenem nie był, po prostu chciał się podlizać, jak to on miał w zwyczaju.
Joshua Holt
[Ok, coś wymyślę]
OdpowiedzUsuńGodzinna przerwa była w tej chwili zbawieniem dla Nathana. Prowadzenie zajęć na siłowni, a potem pilatesu przez dwie godziny było naprawdę wycieńczające. Kiedy w końcu mógł usiąść za kontuarem i dokończyć papierkową robotę z wczoraj, odczuł ulgę. Kończył właśnie, kiedy rozdzwonił się telefon.
- Fitness Club "Biorytm", w czym mogę pomóc?... Tak, przy telefonie... Tak... Aha, rozumiem... W takim razie może pani przyjść tutaj, Fitness Club piętro dziesiąte... Nie ma problemu... Tak... Dobrze, do widzenia.
Rozłączył się. Zadzwoniła do niego kobieta, przedstawiając się nazwiskiem Bredshaw, pytając o możliwość masażu za jakiś kwadrans. Miała szczęście, że Nate miał wolną chwilę, więc bez problemu ją zapisał, czekając teraz na jej przyjście.
[Też uważam, że Lucy Hale jest świetna. A może Sky od czasu do czasu wydaje opowiadania Susan aby ta potem mogła je czytać na wieczorkach poetyckich? ]
OdpowiedzUsuń- Kimś, kto może - odpowiedział z szerokim uśmiechem, odsłaniając wszystkie zęby, zgodnie ze swoim zwyczajem.
OdpowiedzUsuńLeander nie był zbuntowanym artystą. Był po prostu człowiekiem, który za wszelką cenę pragnął rozgłosu i nie był w stanie tego zmienić. Nie chodziło tutaj jednak o żadną sławę, o jego imię na ustach wielu ludzi... Chciał, aby dotknęło to bezpośrednio jego osoby. Chciał czuć się dobrze, nie wiem, może zatrzymać biegnący z prędkością perszingów czas? Tak wykształcił swój charakter, który jest przecież tylko długotrwałym przyzwyczajeniem, że nie jest w stanie się odzwyczaić. Jest dużym dzieckiem. Jest kretynem, świrem i popaprańcem, którego nikt nie jest w stanie zrozumieć. I którego nikt nigdy nie widział bez tej całej durnej otoczki w postaci ulubionej kredki, ćwieków, czarnego koloru...
- Poza tym w każdej chwili możesz sobie stąd pójść - dodał, wzruszając ramionami. - Jak winda skończy jeździć w górę i w dół. Patrz - wskazał na konsolę. - Wcisnąłem wszystkie przyciski. - Zamilkł, wpatrując się w nią z powagą. - To może ja napiszę Ci usprawiedliwienie z tego spotkania?
I znowu ten głupkowaty uśmieszek. Tym razem jednak dłoń Borama powędrowała do ust, by go zakryć. Wydał z siebie ciche prychnięcie.
[Można, a jakieś pomysły? Byłabym wdzięczna, jeśli wyręczyłabyś mnie w rozpoczęciu, bo ja dopiero z urlopu wróciłam i muszę wszystko poogarniać.]
OdpowiedzUsuńOczywiście jak w każdą sobotę Jasper postanowił że pójdzie pobiegać do parku. Chociaż dziś różniło się tym to, że nie biegał nad świtem ale gdy słońce było na środku nieba. Zegary pokazywały godzinę 12:00, właśnie w tej samej chwili Jasper wyruszył z domu by udać się do parku niedaleko swojego domu. Godzina codziennego joggingu się zmieniła ale nie jego trasa. Biegł właśnie przez park koło jeziora gdy jakaś dziewczyna wybiegła z alejki obok, wpadli na siebie. Podniósł się po czym wyciągnął rękę do dziewczyny i pomógł jej wstać
OdpowiedzUsuń-Wszystko w porządku? -zapytał przypatrując się jej
[Mam nadzieję że nie masz mi za złe że zaczęłam. Niestety na nic innego nie wpadłam a jak nie pasuje to krzycz :)]