środa, 25 lipca 2012

Dzień dobry, jestem twoim nowym synkiem

Smukłymi palcami wystukiwał o blat biurka tylko sobie dobrze znany rytm. Bo przecież kto, oprócz jego, znałby melodię, którą wymyślił przed chwilą? Na pewno nie ci ludzie siedzący przy biurku naprzeciwko niego. Jakiś gruby dyrektor megakorporacji, Kanadyjczyk. Obok niego, grupa Japończyków, wraz ze swoją tłumaczką, drobną blondynka, która była naprawdę atrakcyjna i wzrok Tony'ego często na nią padał. Trochę dalej od Japończyków, ale za to bliżej Tony'ego, zasiedli biznesmeni z Australii, którzy tłumacza nie potrzebowali. Zaraz obok Tony'ego siedziała grupa ważnych osób z Hiszpanii. To właśnie Johnson był ich tłumaczem. Tak mu się chciało, ze aż wcale, ale co poradzić, taka była jego praca.
Gruby dyrektor grzmiał o jakimś najnowszym projekcie, a Tony, od niechcenia, tłumaczył wszystko swoim klientom. Że też w dzisiejszych czasach nie nauczyć się języka angielskiego... Nie do pomyślenia. Tony usprawiedliwiał ich tym, że po prostu gruby dyrektor za szybko mówił i obcokrajowcom trudno było cokolwiek pojąć. Przecież mogłoby tak być.
- I dlatego powinni panowie przyjąć naszą propozycję, która jest naprawdę atrakcyjna i nigdzie indziej nie zaproponują wam lepszej.- Skwitował gruby dyrektor.
Tony spokojnie przetłumaczył jego słowa, po czym odetchnął głośno i oparł się wygodniej o oparcie fotela. Niebezpieczny wzrok dyrektora spoczął na jego twarzy. Johnson uniósł pytająco brew w górę.
- Proszę ich zapytać, czy przyjmą naszą propozycję czy nie.
- Zapytać, dobra.- Tony skinął głową, po czym obrócił się w stronę swoich klientów. - Señor Wallfire os pregunta si aceptais su propuesta.
Grupa Hiszpanów schyliła się bardziej ku sobie, po czym wszyscy zaczęli szybko mówić między sobą po hiszpańsku, aż nawet Tony'emu było cokolwiek zrozumieć. W końcu jeden z Hiszpanów wyprostował sie i odchrząknął głośno, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Pensamos que vamos a aceptar la propuesta de señor Wallfire - uch, nawet mają dobry akcent, przemknęło przez myśli Tony'ego.
- Mówią, że myślą, że przyjmą pana propozycję - powiedział Johnson, po czym zerknął na zegarek na nadgarstku. Czas uciekał, cholera, a miał jeszcze tyle do zrobienia.
Przetrzymali go jeszcze półtorej godziny. Gruby dyrektor musiał spotkać się z Hiszpanami na osobności, aby wszystko obgadać. A że on nie umiał mówić po hiszpańsku, a oni ledwo ledwo po angielsku, Tony był im potrzebny. Po tej jakże pasjonującej rozmowie i obgadaniu wszystkich spraw, żwawym krokiem wyszedł z budynku, w którym odbywało się spotkanie. Poszedł na parking, gdzie wszedł do swojego samochodu i położył głowę na kierownicę, głośno wzdychając.
- Chyba rzucę to w cholerę - powiedział do siebie, po czym uniósł głowę, wyprostował się i ruszył w stronę apartamentowca, w którym mieszkał.
Okno sobie otworzył, na światłach odpalił papierosa, a rękę z ćmikiem wystawił za okno. Dym powoli tlił się z papierosa, unosząc się w górę, aby na końcu zniknąć. To było jedno z jego uzależnień, z którego nie potrafił się wyrwać, mimo że bardzo tego chciał. Lecz co zrobić? Człowiek jest tylko słabym tworem Boga. Śmieszna sprawa, przecież Tony jest niewierzący.
Zatrzymał się na światłach i delektując się tytoniem, spojrzał przez okno. Och, kogóż tam zobaczył! Toż to drobna i atrakcyjna blondynka, tłumaczka języka japońskiego. Uśmiechnął sie pod nosem, po czym spalił papierosa do końca, niedopałek wyrzucił przez okno, a sam następnie gwizdnął do ów kobiety. Taki ludzki odruch, blondynka obejrzała się. Na jej usta wtargnął uśmiech, gdy zobaczyła, że Tony zaprasza ją do samochodu. A co, będzie dżentelmenem i ją podwiezie... Do siebie. Blondynka wsiadła do samochodu na miejscu pasażera, obok miejsca kierowcy, po czym zapięła pas i spojrzała na Tony'ego.
- Panie Johnson... - zaczęła, lecz mężczyzna jej przerwał:
- Żaden pan Johnson. Mów mi Tony. A ja, jak mam się do pani zwracać?
- Na pewno nie per pani - zaśmiała się dźwięcznie.- Amanda.
- Więc dobrze, Amando - skinął z uśmiechem głową, po czym ruszył z miejsca, gdyż pojawiło się zielone światło. - Zapraszam cię do siebie. Zrobimy babeczki.
- Umiesz robić babeczki?
- Nie.
Oboje zaśmiali się pogodnie. Coraz bardziej mu się podobała. Jednak doskonale wiedział, że to będzie przygoda na jedną noc. Zawsze tak było. Rano wypiją kawę, a potem Tony kulturalnie wyprosi ją ze swojego apartamentu. Nic niezwykłego.
Po piętnastu minutach byli już w podziemnym parkingu apartamentowca, gdzie pomieszkiwał sobie Tony. Jak na dżentelmena przystało, z samochodu wyszedł jako pierwszy i otworzył kobiecie drzwi. Nie chciał wypaść źle. Nigdy nie wypadał źle.
Windą w górę, klucze w drzwiach. Gdy Tony wpuścił Amandę do środka i zamknął drzwi, ta podeszła do niego i wpiła się w jego usta. Miała kobieta moc, gdyż pchnęła go na drzwi i trzymała go w tym miejscu naprawdę długo.
- Jesteś sam? - wyszeptała pomiędzy pocałunkami, gdy Tony zabrał się za ściąganie z niej eleganckiej bluzki.
- Samiusieńki kawaler.- Odparł prosto w jej usta.
Gdy pozbył się jej bluzki, pociągnął ją w stronę swojej sypialni. Uwielbiał kobiecy dotyk. Uwielbiał kobiety. Dziękuje wszystkim na około, że jest heteroseksualny.
Mógłby tak leżeć w nieskończoność, ale obudzil go dzwonek do drzwi. Leniwie otworzył oczy i obrócił głowę w stronę śpiącej jeszcze Amandy, która okryta była jedynie z kołdrę okrywającą jej nagie ciało. Ach, co się działo tej nocy... Nie spodziewał się, że ta drobna osóbka może być tak dziką kobietą w łóżku. Takich to ze świecą szukać.
Założył bokserki oraz dresy, które leżały najbliżej jego, po czym przecierając twarz, poszedł otworzyć drzwi. Myślał, ze może znów jajka sprzedają lub świadkowie Jehowy rozdają ulotki, ale okazało się, że to zupełnie ktoś inny.
Dorosła, elegancka kobieta wraz z chłopczykiem, który wyglądał na pięć, może sześć lat. Obok chłopca stała duża torba. Tony uniósł pytająco brew, patrząc to na kobietę, to na dziecko. Może teraz do roznoszenia ulotek werbują też małe dzieci?
- Pan Anthony Johnson? - kobieta odezwała się jako pierwsza. Jej głos był wysoki, lecz pełen spokoju i dostojności. Widać, że tej pani nie można było podskakiwać.
- Taaaaaak... - powiedział powoli. Może to była jakaś pułapka? Pewnie znowu zwerbują go do jakiejś sprawy rozwodowej. - A pani tu po co? - zapytał po chwili.
Kobieta zlustrowała Tony'ego wzrokiem, przystając na jego klatce piersiowej (bo jakby nie patrzeć, Tony był bez koszulki), tatuażach, aż w końcu na jego twarzy. Odetchnęła głośno.
- Mam pewną sprawę... Bardzo ważną sprawę. Możemy wejść? - zapytała.
Tony skinął głową, po czym wpuścił kobietę wraz z dzieckiem do środka. Ruchem ręki wskazał na kanapę w salonie, a przy okazji sięgnął po koszulkę leżącą na podłodze. No tak, Amanda wczoraj trochę się śpieszyła. Kątem oka zauwazył też jej bluzkę, którą szybko pochwycił i odrzucił gdzieś na bok.
- Sprawa rozwodowa? Podział majątku i prawa rodzicielskie? - zapytał od razu.
Kobieta pokręciła głową.
- Nie. Teraz to ja będę tą osobą, która pomaga innym i rozwiązuje ich problemy prawne i rodzicielskie.
Tony uniósł brew w górę. Nie odzywał się. Niech kobieta mówi dalej. Chłopczyk rozsiadł się wygodniej na kanapie i patrzył na dorosłych swoimi brązowymi oczkami.
- Czy znał pan panią Lisę Donovan?
Tony skinął głową. Znał bardzo dobrze. Lubili ze sobą sypiać i w sumie to było jedyne, co ich ze sobą łączyło.
- Pani Donovan mieszkała w Nowym Jorku - kobieta ciągnęła dalej.- Wie pan, że chorowała na raka, prawda?
Ponownie skinął głową.
- Niestety, przegrała z chorobą i zmarła piętnastego lipca. Była samotną matką. To jest jej syn. Ma na imię Jacob.
- Mam pomóc w jakiejś sprawie, czy coś? Znam się na rzeczy, naprawdę.- Tony w końcu się odezwał, patrząc uważnie na kobietę.
Ta otworzyła swoją torebkę i podała mu kartkę. Tony zmarszczył brwi i wziął papier od kobiety. Zaczął czytać. Z każdym zdaniem jego brwi marszczyły się coraz bardziej, a usta nieco się rozchylały. Raz po raz zerkał na chłopca, który beztrosko rozglądał się po salonie.
Skończył czytać. Odchrząknął głośno i podał kartkę kobiecie.
- Skąd wiadomo, że to... Akurat ja? - zapytał.
- Był pan zapisany jako ojciec przez samą panią Donovan. Zresztą, przysięgała, że był pan jej jedynym partnerem seksualnym.
- Kobiety potrafią dobrze kłamać - stwierdził, patrząc na chłopca.
- Jeśli pan nie wierzy, w każdej chwili możemy przeprowadzić badanie genetyczne, wszystko się wtedy okaże...
- Och, już dobra, bez przesady. Wiem, że byłem jej pierwszym i jedynym. Jakoś nie chce mi się z panią rozmawiać na temat mojego różnorodnego życia seksualnego.
Kobieta pozostawiła na stoliku do kawy pliczek dokumentów, po czym wstała z kanapy i spojrzała na Tony'ego i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Proszę się postarać. On ma tylko pana. Jest pan jego ojcem, więc proszę się nim zająć, jak na ojca przystało.
- Mam jeszcze kilka pytań... Mogę je zadać? - zapytał Tony.
- Zamieniam się w słuch.
Wstał z kanapy, po czym zaprowadził kobietę do kuchni, coby mieli spokój. Młody by pewnie podsłuchiwał.
- Czyje ma nazwisko? - zapytał.
- Pańskie, czyli Johnson.
- Ile ma lat?
- Skończył sześć w maju, dokładnie trzydziestego pierwszego.
- Czemu Lisa mi nie powiedziała o tym, że to ja jestem jego ojcem?
Kobieta westchnęła i rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie wiem. Nikt nie wie. Ale teraz już pan wie, więc zostawiam pana z pańskim synem. Będzie dobrze - uśmiechnęła się pokrzepiająco, po czym poklepała go po nagiej piersi i oboje wyszli z kuchni.
Cóż, niezłe wyczucie chwili, gdyż w salonie,w  tym samym czasie, pojawiła się Amanda, owinięta jedynie w kołdrę. Patrzyła ze zdziwieniem to na małego Jacoba, to na kobietę, to na Tony'ego.
- Mówiłeś, że jesteś kawalerem! - krzyknęła, podchodząc do niego.
- Bo jestem - odparł ze spokojem.
- Kim jest ta kobieta?!
- Prawniczka, pracownica opieki społecznej pewnie...
- Masz z nią dziecko?! Tego już za wiele. Nie pokazuj mi się więcej na oczy!- krzyczała jak opętana, po czym wróciła do sypialni, gdzie ubrała na siebie wszystko, prócz bluzki, która była w salonie. Do tego pokoju wróciła więc w samym staniku, swoją bluzkę założyła dopiero tutaj i wyszła z apartamentu z hukiem drzwi. Tony uniósł brew w górę.
- Pańska partnerka? - zapytała kobieta, która była równie zdziwiona, co Tony.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
- Nie. Poznałem ją wczoraj. Nerwowa z niej niewiasta.
- Tak czy siak, życzę panu powodzenia. Pewnie jeszcze tu kiedyś wpadnę, aby skontrolować to, jak potoczyły się wszystkie sprawy. Do zobaczenia - uśmiechnęła się pogodnie, po czym skierowała się w stronę drzwi wyjściowych, które otworzył jej Tony.
Gdy zniknęła z jego pola widzenia, starszy Johnson obrócił się w stronę młodszego i spojrzał na niego podejrzliwie.
- Na pewno jesteś moim synem? Nikt mnie nie wrobił?
Chłopczyk zaśmiał się dźwięcznie, po czym zeskoczył z kanapy i w podskokach podbiegł do Tony'ego. Ten wziął go na ręce i spojrzał w jego brązowe oczy. Mieli takie same. Kto by pomyślał.
- Masz fajne tatuaże... Jak będę duży, to też sobie zrobię.- powiedział Jacob, dotykając rączką ramienia swojego ojca.
- No popatrz... Cieszę się, że ci się podobają. Masz ochotę na śniadanie?
Chłopczyk pokiwał głową.
- Na chrupki z mlekiem! - krzyknął.
- Okej, będą chrupki. Ale nie krzycz. Bo ojciec na starość ogłuchnie - westchnął i poszedł do kuchni.
A zabezpieczał się. Jego partnerki brały pigułki. Robił badania. A tu niespodzianka. Powstał jego syn. Przystojniak z niego będzie. Po tacie.

[Tadam. Możecie ze mną wątkować :3]

2 komentarze:

  1. Leander Williams25 lipca 2012 22:04

    [Ohohoh, Lea lubi dzieci :3]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bardzo przypadła mi do gustu twoja notka. Więcej takich :D]

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga