środa, 11 lipca 2012

? em pleh enoemoS

A R I A N A   W H I T T E M O R E
Studiuje na wydziale architektury, mieszka w małej kawalerce.


Słowem wstępu...

            Urodziła się i wychowała w deszczowym Seattle. Mimo to płynie w niej francuska krew za sprawą matki - Juliette, która w wieku dziewiętnastu lat opuściła rodzinny kraj i przyleciała do Stanów za miłością swego życia - Robertem, wtedy studentem medycyny. Jak się można domyślić między kontynentalny romans miał możliwość rozwinięcia się w coś poważniejszego i tak też się stało. Para nie zwlekała długo, pół roku po przylocie Julie wyszła za Roberta a jedenaście miesięcy później na świat przyszedł ich pierworodny. Śliczny chłopiec dostał imię po dziadku. William, Will, jak kto woli. Cztery lata później do rodziny Whittemore'ów dołączyła maleńka istotka. Ariana, czyli rodzeństwo dla Williama, które było długo wyczekiwane nie tylko przez rodziców, ale przez małego czteroletniego szkraba również.
Ale dość już o bzdurnych szczegółach, trzeba w końcu przejść do jakichś interesujących konkretów. A więc trzeba wspomnieć o tym, że zażyłością z matką mogła cieszyć się jedynie do siódmego roku życia. U kobiety zdiagnozowano raka i to w bardzo zaawansowanym stadium. Chemioterapia, ani agresywne próby leczenia nie pomogły, kobieta zmarła kilka miesięcy po postawieniu diagnozy. Najbardziej przeżył to chyba Robert, który po stracie żony całkowicie stracił panowanie nad życiem, które odzyskał dopiero kiedy o sobie przypomniały jego dzieci, które wyciągnęły go z dołu i postawiły na nogi. To jednak nie znaczyło, że mężczyzna odzyskał radość życia. Zresztą nie tylko On nadal cierpiał. Dzieci, które Juliette zostawiła na świecie długo nie mogły otrząsnąć się po stracie kogoś, kto do tej pory był tak ważny w ich życiu.


          Tak naprawdę historia jej życia mogłaby się rozpocząć dopiero od liceum, bo w sumie dopiero wtedy zaczęła odkrywać siebie. To właśnie podczas uczęszczania do szkoły średniej zaczął kształtować się jej charakter, a na jej konto wpływały coraz to nowsze doświadczenia. To właśnie tutaj nawiązała wiele pięknych przyjaźni. Przez rok uchodziła za nudną siostrę najseksowniejszej gwiazdy sportu w szkole. Na szczęście Will szybko opuścił liceum na rzecz imprezowego życia studenckiego. W ten oto sposób Aria mogła rozpocząć bycie po prostu sobą. Od razu znalazła wielu znajomych, chociaż niewiele z tego wszystkiego było szczere. Tutaj jednak przyjaźnie stanowią jedynie tło dla czegoś o wiele większego. Uczucia, które sprawiło, że Ariana po raz pierwszy w życiu zasmakowała miłości.Ale czy to nie za mocne słowo? W wieku szesnastu lat to chyba nie miłość prawda? Przykro mi, jeśli kogoś rozczaruję, ale tak - była to miłość. Wzajemna fascynacja była jedynie początkiem dla czegoś o wiele piękniejszego i głębszego. Carter, bo tak miał na imię chłopak, który zdobył serce Panny Whittemore, nie należał do cichych i niewidocznych chłopaków. Szkolne ciacho, które wychowało się bez ojca, było przykładem pokrzywdzonego przez los dzieciaka, który potrzebował kogoś kto pokaże mu, że odstawianie szopki "Macho" nie jest do szczęścia potrzebne. Zbliżyli się do siebie dzięki projektowi z biologii, śmieszne ale prawdziwe. Ta dwójka bardzo szybko zrozumiała, że to nie szkolne zauroczenie i mimo tak młodego wieku już snuli plany na przyszłość. Jak wszyscy plotkowali, wcale nie oddała mu swojego dziewictwa, bo... Nie zdążyła.Na pewno zapytasz, ale jak to? Chłopak z dnia na dzień rozpłynął się w powietrzu. Nie odbierał jej telefonu, nie otwierał jej drzwi. Dopiero kilka dni później spotkał się z nią i z niewiadomych przyczyn zrezygnował ze wszystkiego co ich łączyło. Wykrzyczał jej, kiedy błagała, żeby jej nie zostawiał, że jest dla niego niczym, że On zasługuje na coś lepszego i nie ma zamiaru tracić na nią czasu. Zostawił ją tamtego dnia w Parku samą. Do domu wracała ledwo widząc przez zalane od łez oczy. Co tak naprawdę było powodem rozstania? To wiedział i wie nadal tylko Carter.

         Co było dalej? Jak sobie radziła i co działo się w jej życiu? Niestety, nie pociesze Cię opowieściami o tym jak podniosła się, pozbierała i ułożyła sobie życie. Po odejściu Cartera było jeszcze gorzej. Ojciec coraz częściej zapominał o ważnych datach, brat nie miał dla niej czasu, a najlepsza przyjaciółka była zbyt zajęta swoim nowym chłopakiem, aby sprawdzić czy u Ariany wszystko w porządku. To był jednak dopiero szczyt góry lodowej, to co miało nadejść było tym co kryło się pod wodą... A mianowicie? Wszystko zmieniło się w koszmar wraz z pojawieniem się w jej liceum nowego nauczyciela historii, który już od samego początku wydawał się dziwnie podejrzany. Oczywiście kto by słuchał nastolatki w takich sprawach, skoro dobrze uczył to nikogo reszta nie obchodziła... A szkoda, bo może na czas ktoś mógłby zareagować i powstrzymać tego potwora. Ale przed czym? A więc odpowiedź jest bardzo prosta - przed molestowaniem i gwałtem. Na pewno robisz teraz wielkie oczy i zastanawiasz się o co chodzi. Już tłumaczę. Aria zawsze była dobrą uczennicą, ale w ostatnim czasie jej oceny nieco się pogorszyły co postanowił wykorzystać nauczyciel historii, którego nazwisko brzmiało Smith. Ariana była zmuszona zostać po lekcjach i już tego pierwszego razu wiedziała, że źle się to skończy. Tym razem jedynie dotknął jej uda, niby przypadkiem, wtedy była jedynie przestraszona, sądziła, że się jej wydawało. Nabrała jednak pewności, kiedy za drugim razem nauczyciel zamknął drzwi klasy na klucz i został z nią w niej sam na sam. Na początku rzeczywiście rozmawiali o jej ocenie z historii, ale nagle temat zszedł na coś innego. Ariana już wtedy chciała stamtąd wybiec, niestety jej próby opuszczenia pomieszczenia zostały wyrzucone do śmieci, gdy tylko Smith przygwoździł ją do ściany. Koszmar się rozpoczął, kilka minut później w brutalny sposób została pozbawiona ubrania. Zgwałcił ją. A kiedy skończył zagroził, że jeśli komukolwiek powie już sam się postara by tego pożałowała. Ledwo zdołała się podnieść. Podał jej kilka chusteczek by posprzątała, kazał się jej ubrać a kiedy to zrobiła wyrzucił ją z klasy obolałą, brudną, zapłakaną. Nikt jej nie pomógł. Ale czego miała oczekiwać w czasie kiedy w szkole byli tylko oni i woźny, który pewnie i tak spał w swoim składziku?


Teraźniejszość...
          Wraz z tatą przeniosła się do Vancouver, gdzie jej ojciec dostał lepszą ofertę pracy. Jako neurochirurg został zatrudniony w jednym z nowocześniejszych Szpitali w Kanadzie. Przeprowadzka oczywiście oznaczała dla Ariany pożegnanie się z tym co do tej pory znała. Ale nie żałowała. Na pewno nie.  Przeszłość mogła pozostawić za sobą i zacząć martwić się o to co ją czeka. Właśnie w ten sposób trafiła w miejsce, gdzie jest teraz. Jest studentką na wydziale architektury - zawsze ciągnęło ją do rysunku, a ten kierunek wydawał się jej idealny - Nie mieszka już z ojcem, bo chciała wyjść na swoje. Zakupiła więc małą kawalerkę niedaleko swojej uczelni. A co jeśli chodzi o pracę? Popołudniami i w każdą sobotę można ją spotkać w jednym z większych wieżowców w mieście. Pracuje bowiem na 19 piętrze, gdzie znajduje się Biuro Architektoniczne należące do dobrego przyjaciela jej ojca z czasów szkolnych, nie wcale nie dostała tej pracy po znajomości, po prostu jest dobra. Robi tam w sumie wszystko, od bycia na recepcji, po robienie za asystentkę szefa. Poza tym praca daje jej możliwość zagłębienie się w świat na którym po studiach chciałaby się skupić.
          Prócz tego w chwilach kiedy naprawdę brakuje jej środków do życia - a to czasem się zdarza, bo jest za dumna, by prosić ojca o pieniądze - robi za opiekunkę do dzieci. Szczerze uwielbia małe pociechy, a One kochają ją. Układ więc idealny, jedynym minusem jest to, że zazwyczaj wraca do domu naprawdę zmordowana. 

          Charakter? Osobowość? Styl bycia? To zdecydowanie najważniejsze i coś z czym sama Ariana ma problem. Od liceum przeszła wielką metamorfozę, ale na gorsze. Nie, nie jest szeroko uśmiechniętą, radosną i cieszącą się życiem studentką, nie imprezuje, nie pali, nie spotyka się z chłopakami. Jest trudna. Nie tylko do zrozumienia, ale też do wytrzymania. Od kilku lat sumiennie otacza się grubym murem mając nadzieję, że to uchroni ją przed krzywdą życia codziennego. Nie dopuszcza do siebie ludzi, nie zagaduje, nie posyła nieznajomym ciepłych uśmiechów. Jest wręcz królową lodu, która doskonale odgrywa przedstawienie zwane życiem, bo inaczej nie da się tego opisać słowami. Jest po prostu zamknięta w sobie. Woli trzymać swoje tajemnice, problemy głęboko w sobie, a każdą nowo poznaną osobę traktuje jak potencjalnego wroga. Nie denerwuj się więc jeśli uda że nie słyszała Twojego "cześć", albo po prostu zmierzy Cię zabójczym spojrzeniem i odejdzie strzelając we wszystkich piorunami. Uwierz mi, że tak naprawdę, w głębi duszy, jest naprawdę wspaniałą dziewczyną, którą ktoś po prostu bardzo skrzywdził. Spróbuj do niej dotrzeć, pokaż, że Ci zależy, że chcesz ją poznać lepiej. Może się przed Tobą otworzy? Może okaże się, że macie wiele wspólnego i doskonale się dogadacie? Jeśli tak to możesz czuć się szczęściarzem, bo Ariana dla przyjaciół rzuciłaby się w ogień. Niestety nie wielu miało szansę się o tym przekonać, zresztą... Nic dziwnego, skoro zazwyczaj ludzie się na nią wypinali i zostawiali w potrzebie. Aż dziwne, że ta dziewczyna nadal podświadomie wierzy w szczerą przyjaźń. Ta cecha mimo, że ukryta jest chyba odziedziczona po matce, po której zresztą ma większość swoich ich nie tylko charakteru, ale również wyglądu. A no właśnie...
          Wygląd, bądź aparycja - jak to woli.  Jak można odnaleźć Arianą w tłumie? Przede wszystkim po włosach. Te ma rude, chociaż często same jaśnieją i wtedy przypomina miedzianą blondynkę. Są długie, pofalowane, zadbane. Jej prawdziwa duma. Niemal zawsze są rozpuszczone. Oczy? Zielone, a w zasadzie zielono-szare. Dokładnie takie same jakie miała jej mama. Oprawione w długie, gęste, czarne rzęsy. Wzrost? Metr siedemdziesiąt, na modelkę może i za mało, ale do niskich jej również daleko. Figura? Tutaj panowie mogą sobie popatrzeć. Jest szczupła, nie jak te wszystkie wychodzone teraz dziewczyny. Ma ładne wcięcie w talii, płaski brzuch - który zawdzięcza fitnessowi - biust, tutaj ma się czym pochwalić, nie należy bowiem do "płaskich". Nogi? Długie, ładne zgrabne. Często widzą światło dzienne, bo sama Ariana lubi ubierać sukienki. To chyba wszystko co powinieneś wiedzieć.

Coś na deser, czyli dodatkowe informacje:
  • Męczą ją koszmary związane z gwałtem. To było jednym z powodów dla których postanowiła zamieszkać sama - by nie musieć tłumaczyć się z codziennych krzyków w środku nocy. Od niedawna uczęszcza do terapeuty, którego gabinet znajduję się na siódmym piętrze.
  • Na jej szyi zawsze wisi złoty łańcuszek z małą przywieszką. Cudo to podarował jej Carter. Złota koniczynka ma grawerunek "Zawsze i na zawsze". Pamiątka ta stanowi jedną z nielicznych rzeczy z którymi Aria nie potrafi się rozstać.
  • Czasem śpiewa pod prysznicem, oraz podczas siedzenia za biurkiem w pracy, a prócz tego jest perfekcjonistką, jeśli coś nie jest zrobione idealnie, ma potrzebę zrobienia tego zupełnie od początku aż wszystko będzie dopięte na ostatni guzik.
  • Od kilku miesięcy przyjaźni się ze Scottem, nieco upierdliwym chłopakiem, który wykazał się prawdziwą cierpliwością oraz zaangażowaniem. 

 INFORMACJE W PIGUŁCE:
Imię i nazwisko: Ariana Whittemore
Data i miejsce urodzenia: 04.09.1992, Seattle.
Aktualne miejsce zamieszkania: Vancouver
Zajęcie: Studentka na wydziale architektury, praca na 19 piętrze w Biurze architektonicznym na stanowisku recepcjonistka/asystentka.
Orientacja: Heteroseksualna






POWIĄZANIA | ALBUM | WSPOMNIENIA
_______________________________________
Ma ktoś Tumblra? Siedzę tam cały dzień z fikcyjną postacią i gadam po angielsku. Przydałby mi się ktoś kto mówi po "polskiemu".
AUT. Witam serdecznie. Karta skończona. O dziwo jestem z niej bardzo zadowolona. (Tak karta połowicznie pojawiła sie na innym blogu, ale nie chciało mi się jej w całości pisać od początku.:) Na wątki i powiązania zawsze jestem chętna, a jeśli ktoś miałby chęć przejąć Cartera to chyba bym go udusiła ze szczęścia. ; ) Mam nadzieję, że dobrze nam się będzie "bawiło".
Gdyby ktoś był chętny to z przyjemnością napisze z kimś jakieś opowiadanie, wystarczy do mnie napisać. Odpisze, podam jakieś dane kontaktowe i coś razem stworzymy :D

32 komentarze:

  1. [Hollaaaand *,* O, a my się znamy ^^]

    Joshua Holt

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dzień dobry :> a może masażyk? :D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Tak, tak, dokładnie stamtąd. Mi się postać nie znudziła, a blog, ot co. Owszem, trzeba coś wymyślić, a jakże! Tylko jakieś pomysły? :D I takie małe pytanie, wiesz może kto jest na tym trzecim gifie z Holland?]

    Joshua Holt

    OdpowiedzUsuń
  4. [ojojoj, no to jakiś inny pomysł na wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Teraz już wiem, znalazłam. Oj tam, oj tam, tylko dziesięć lat, haha xD A tak serio, może są sąsiadami, a ojciec Ariany poprosił Joshuę, aby ten miał na nią oko czy coś takiego? Oczywiście mogliby razem jeździć windą i poznać się właśnie na zlocie lekarzy ;)]

    Joshua Holt

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam, witam. Ja mam propozycję: Ja podam okoliczności spotkana/powiązanie, a Ty zaczniesz? Czy może na odwrót? ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Na razie Pan Fitz jednak jego dane osobowe za chwilę ulegną zmianie xD. Ja też jestem za tym aby dziewczęta się znały i były dobrymi przyjaciółkami. To ja zaczynam, czy Ty?]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Z wielką chęcią. A czy mogłabym prosić Cię o zaczęcie?]

    OdpowiedzUsuń
  9. [A może tak... Dajmy na to, że Lexi przyszła do biura architektonicznego, zagapiła się i wpadła na Ariane niosącą kawy. Kawy się wylały na koszulę blondynki. Co ty o tym myślisz? Strasznie banalne, ale nie mam innego pomysłu.]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Kamień spadł mi z serca, naprawdę. Dobra, skoro masz ich miliard, to wybierz jeden i szybko zaczynamy!]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Pisałem tę kartę cały dzień z małymi przerwami na żarcie, trening i pilnowanie nowego kota, więc należą mi się gratulacje, brawa, ukłony i ktoś mógłby nawet ułożyć pieśń na moją cześć. Nie obraziłbym się, a nawet podziękował. Byłoby bardzo miło i w ogóle... Pomyśl o tym. Może dam się zgwłacić. ]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Dobra, trochę opowiadanie mi wyszło. Mam nadzieję, że się nie obrazisz.]

    Pierwszy dzień w biurze architektonicznym na dziewiętnastym piętrze w Vancouver Skyscraper zapowiadał się idealnie. Carter był w całkiem dobrym humorze i nawet zrobił Dakocie śniadanie – kanapki z powidłami śliwkowymi, których nie lubiła, i kakao, które wypiła bez mrugnięcia okiem, choć nie miało w sobie ani odrobiny cukru. Ale tak było każdego ranka, kiedy jej udawany chłopak miał całkiem dobry humor. Z jednej strony chciał wszystkim dogodzić jak najlepiej potrafił, z drugiej strony był tak rozkojarzony, że robił to źle i nikogo tym nie uszczęśliwiał. Ale panna Evans miała tendencję do cieszenia się tym, czego nie musiała robić sama.
    Kiedy przemierzali ulice miasta z zawrotną szybkością we wnętrzu jednego z carterowych samochodów – tych starych ciałem i młodych duchem – czuli narastające napięcie i swego rodzaju stres. Ojciec Dakoty tylko czekał na to, aż szczęśliwa para wkroczy z zadowolonymi minami do sali konferencyjnej i wprowadzi świeżość do firmy – świeżość, która nie dotyczyła bezpośrednio projektów architektonicznych, ale miłości, uczucia... i innych bzdur, do których ani panna Evans, ani McCall nie mieli głowy. Na przykład siedząca na miejscu pasażera blondynka miała nadzieję, że jeden z ochroniarzy, który wpadł jej w oko poprzedniego dnia, nie zwróci uwagi na jej rozwichrzone przez wiatr włosy.
    Kiedy przyszedł czas, Carter wszedł do sali konferencyjnej, przyczepiając do twarzy jeden ze swoich uśmiechów, tak zwanych „na okazję”, i zajął miejsce obok czekających na niego Dakoty i jej ojca. W pomieszczeniu poza nimi znajdowało się dużo innych zarówno nowych, jak i starych pracowników, którzy posyłali McCallowi pełne szacunku spojrzenia i uśmiechy. Z jednej strony mu to schlebiało, z drugiej strony wiedział, że chodzi o jego partnerkę, która swoim wyglądem zniewalała wszystkich architektów płci męskiej na tej sali.
    W końcu pogawędka dobiegła końca. Podpisanie wszystkich ważnych papierków było tylko formalnością. Wszyscy nowi pracownicy wyszli przed Świętą Trójcą, tak samo jak starzy, którym trochę więcej czasu zajęło zbieranie się do wyjścia z powodu nieustających pożegnań skierowanych w ich stronę. Mimo wszystko to Dakota, szef i Carter – dokładnie w takiej kolejności – wyszli z sali jako ostatni.
    McCall chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Kilka godzin rozmowy o sprawach, które znał już niemalże na pamięć, wykończyły go dwa razy bardziej niż powinny. Wyszło więc na to, że strasznie niestarannie pomógł założyć płaszcz Dakocie, na co ona oczywiście nie zwróciła żadnej uwagi ze względu na szczerzącego się do nich ojca, a potem przewiesił swoją kurtkę przez rękę. Bardzo mu się spieszyło do wyjścia. Już chciał opuścić biuro, gdy nagle szef zaczepił jakąś pracownicę, bodajże recepcjonistkę, aby się nim – Carterem – pochwalić.
    - Aria, to Carter, nasz nowy współpracownik – rozległo się w pomieszczeniu, na co McCall musiał oczywiście odwrócić się do pracownicy i posłać jej jeden ze swoich uśmiechów „na okazję”, by zrobić na niej jak najlepsze wrażenie. Zresztą jak na każdym. Nie udało mu się to jednak. Nim wykonał jakikolwiek ruch, dziewczyna wybiegła na zewnątrz.
    - Pójdę za nią – zadeklarowała się Dakota. - Może zaszkodziła jej kawa i trzeba jej jakoś pomóc.
    Wszyscy byli zdziwieni, ale nikt nie tracił głowy.
    - Niech Carter pójdzie – stwierdził po chwili wymownego milczenia ojciec, kładąc jej dłoń na ramieniu. - Wysłałem go przecież na kurs pierwszej pomocy nie bez przyczyny. Zaczekamy na Ciebie na dole, chłopcze – zakończył rozmowę i wyszedł wraz z blondynką drugimi drzwiami.
    McCall ruszył szybkim krokiem w stronę, gdzie pobiegła kobieta. Był szczerze zaciekawiony, co się z nią w tym momencie działo, choć nie sądził, by było to coś poważnego. Gdy ją zobaczył, ze zniecierpliwieniem i drgającymi ramionami czekała na windę. Stanął w bezpiecznej odległości od niej, a potem odezwał się spokojnie, poprawiając kurtkę na ręku:
    - Czy coś się pani stało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dobra, to mi zalatuje jakimś żartem. Nie sądziłem, że jest tego aż tak dużo. Następnym razem się poprawię.]

      Usuń
  13. Carter zapomniał. Dla niego stojąca przed nim kobieta była zupełnie obca. Ani jej spojrzenie, ani jej rude włosy, ani jej specyficzne, piękne rysy twarzy, ani jej głos, który tak go niegdyś uspokajał, teraz nie odświeżały mu pamięci o jego dawnej miłości. Było mu ją poznać o tyle trudniej, że wcale jej się w tym miejscu nie spodziewał. Zaczął nowe życie, w którym nie przewidział pojawienia się Ariany. I choć nieznajoma – jak mniemał – kobieta wydawała mu się jakby mimo wszystko znajoma, to zdawał sobie sprawę z tego, że równie dobrze mógł ją zobaczyć wcześniej w biurze, w końcu była recepcjonistką, lub gdzieś na ulicy, bo przecież było to jak najbardziej możliwe.
    - Jest pani pewna? - zapytał po chwili, zakładając na siebie kurtkę. Wszystkie jego mięśnie napięły się pod jasnoniebieską koszulą z delikatnego, nieco prześwitującego materiału, kiedy zgiął ręce i wsunął je w wąskie rękawy. - Może odwieść panią do domu?
    Perspektywa wyrwania się spod zbyt ciasnych skrzydeł Thomasa Bena Evansa i uniknięcie wymownego spojrzenia Dakoty, pełnego kokieterii i sztucznej miłości, nawet na rzecz niesienia pomocy - była zbawcza. Carter był w stanie poświęcić swój wolny czas, aby odwieść kobietę do domu i był pewien, że w ten sposób nikogo ze swojej „rodziny” nie urazi tym, że nie będzie go na obiedzie.
    Tymczasem z coraz większą uwagą zaczął przypatrywać się nieznajomej. Była tylko nieco od niego młodsza, ale twarz miała tak zatroskaną, jakby już niejedno nieszczęście bezpośrednio jej dotykało. Nie to, że miała zmarszczki – absolutnie. Po prostu dawało się wyczuć na jej obliczu strach, niepokój, może nawet smutek. To było przygnębiające, ale McCall nie miał w zwyczaju wypytywania sprawy osobiste przypadkowych ludzi. Sam również niczego od siebie w tej kwestii nie dawał.
    Właściwie nie czekał na odpowiedź recepcjonistki. Pospiesznie wyjął komórkę z kieszeni i wybrał numer do Dakoty, podchodząc spokojnie do windy i jeszcze raz wciskając przycisk na konsoli. Jedną ręką podtrzymywał telefon, drugą z rosnącym zdenerwowaniem klikał w guziki.
    - No co za choler... Dakota? - Jego głos z ostrego, poddenerwowanego stał się w jednej chwili pełen spokoju i opanowania. - Odwiozę tą panią do domu. Tak. W sumie masz rację. To będzie lepszy pomysł. Aha. No dobra. To pojedź z ojcem w takim razie. Widzimy się w domu.
    Czerwona słuchawka, pisk windy i dźwięk otwieranych drzwi. McCall delikatnie położył rękę na plecach kobiety, wchodząc wraz z nią do windy. Wcisnął przycisk na parter.
    - Mam nadzieję, że nie będzie pani miała nic przeciwko, ale Marianna już przygotowuje herbatę w domu. Będę czuł się pewniej, kiedy pani ze mną pojedzie.
    Zastanawiało go tylko jedno. Robił to wszystko, ponieważ się martwił o tę recepcjonistkę? Czy po to, aby pokazać Thomasowi Evansowi, że jego kurs pierwszej pomocy na coś się nadał? A może, żeby wzbudzić sympatię kobiety i mieć chociaż jednego pozytywnie nastawionego znajomego w pracy? Nie był w stanie odpowiedzieć sobie na te pytania. Po prostu to robił. Niósł pomoc. Było to dziwne, trochę nienaturalne, jeżeli chodzi o McCalla, ale wcale nie takie znów męczące.

    OdpowiedzUsuń
  14. Carter dość nieuprzejmie zignorował jej słowa, wypowiedziane w sposób ironiczny, pretensjonalny, jakby kobieta coś mu zarzucała. A dokładniej – że jej nie pamięta. I nie pamiętał. Nie ukrywał, że była to dla niego krępująca sytuacja. Nagle zaczął szperać w pamięci, przekartkowywać wszystkie pliki umysłu, otwierać jego szafy, szuflady i inne zakamarki, ale nic mu nie przyszło do głowy. Skąd miał kojarzyć tę kobietę? Dla niego była tylko rudowłosą recepcjonistką, którą będzie spotykał codziennie, ale tak naprawdę nie wymieni z nią więcej niż kilka słów. „Dzień dobry”, „poproszę coś do picia”, „dziękuję”, „do widzenia”. Już miał to przed oczami. Ta scena, kiedy wchodzi do biura, a kobieta wita go posępną miną i sztucznie uprzejmymi słowami: „Witam, panie McCall. Może kawy?”. I jego odpowiedź: „Nie pijam kawy, wolę herbatę. Dziękuję, bardzo chętnie”. Tak miały wyglądać ich relacje na początku, ale teraz mężczyzna miał wrażenie, że kobieta z jakiegoś powodu nie pała do niego sympatią.
    Rzucił jej przelotne spojrzenie, przepuścił w windzie i pozwolił oddalić się. Nie chciał jej do niczego zmuszać. Jeżeli nie miała ochoty przyjąć jego pomocy, nie miał zamiaru narzucać się jej. Jego życie i tak było dostatecznie pokręcone; nie musiał wcale wplątywać się w równie pokręcone – widać to było po jej zachowaniu – życie kobiety. Właściwie to myślał, że recepcjonistka zatrzyma się, kiedy zobaczy, że na dworze leje deszcz. Nic z tych rzeczy. Szła w ulewę. A on pospiesznym krokiem wyszedł na zewnątrz i skierował się do zaparkowanego przy wieżowcu samochodu.
    Silnik zawył, dość skrobnęło, coś zastukało. Carter jeszcze raz przekręcił średniowieczny kluczyk w równie starej stacyjce. Wyjechał z podjazdu. Nie pruł jak idiota, jakby to z pewnością zrobił. Jechał wolno, bardzo wolno. Jechał tak powoli, że zrównał się z idącą chodnikiem rudowłosą kobietą. Zatrąbił. Dźwięk klaksonu wystraszył idącego po drugiej stronie ulicy nastolatka, który uśmiechem skwitował swój przestrach, gdy napotkał wyrozumiały wzrok Cartera.
    - Ależ bestia, proszę pana – powiedział z zachwytem chłopak i założył kaptur na głowę. Dobrze, że miał na sobie kurtkę przeciwdeszczową. Przynajmniej czuł się o wiele bardziej komfortowo niż recepcjonistka, która – mimo że przyspieszyła kroku – nadal truchtała na równi z samochodem McCalla, który nie opuszczał jej ani na krok.
    - Jak zrobisz prawko, to dam Ci się przejechać – mruknął Carter, pewien, że nigdy więcej nie spotka tego chłopaka.
    - Jaa, jest pan super, dzięki – odpowiedział mu ucieszony nastolatek i wbiegł do najbliższej kamienicy, w której prawdopodobnie mieszkał.
    McCall skierował swoje jasnoniebieskie spojrzenie na nieznajomą kobietę. Dlaczego była taka uparta?
    - Jest pani pewna, że nie chce pani wsiąść do samochodu? - zapytał, wyglądając przed otwarte okno.

    [Nie przejmuj się. To ja nie wiem, co się ze mną dzieje.]

    OdpowiedzUsuń
  15. Kiedy kobieta zniknęła gdzieś wewnątrz budynku, nawet mu ulżyło. Nigdy nie widział nikogo, kto na jego widok zachowywałby się właśnie w ten sposób. Nie sądził, że kiedykolwiek spotka na swojej drodze człowieka, który od samego początku będzie go nienawidził jak psa. Z jakiego powodu? Bez powodu. Ta kobieta zachowywała się co najmniej jak dziecko, ale czy Carter mógł oceniać innych, wcale nie lepiej się zachowując? Zastanawiał się, opierając przedramiona na kierownicy, czy może nieznajoma miała po prostu zły dzień? Może go z kimś pomyliła? Właściwie w tym momencie McCall był w stanie wytłumaczyć sobie swoją swoistą awersję do kobiet. Nigdy nie wiadomo było, o co im chodzi.
    Już miał odjeżdżać, ale wiedział, że sytuacja ta będzie mu zaprzątać głowę. W domu był ojciec jego dziewczyny, który nie mógł poznać, że coś jest nie tak. Co miał w tym wypadku zrobić Carter? Zostać i czekać jak dureń na jakiś cud czy jechać z powrotem do willi, jak obiecał Dakocie?
    Wtedy rzucił mu się w oczy błyszczący przedmiot, którym ówcześnie rzuciła kobieta, a o którym on sam w ciągu tych paru chwil zdążył całkowicie zapomnieć. Przydeptał go butem, jakby bał się, że kobieta przyczepiła do niego sznurek i jeśli on spróbuje go złapać, pociągnie i zabierze. Schylił się i podniósł go. Właściwie nie przyglądając mu się dokładnie, stwierdził, że to naszyjnik. Złapał za łańcuszek. Przywieszka opadła na dół. „Zawsze i na zawsze”.
    Carterowi całe życie przebiegło przed oczami. Miał wrażenie, że cofnął się w czasie. Pojedyncze słowa dotyczące projektu z biologii, fragmenty rozmów, namiętne pocałunki, ostre słowa pożegnania. Wszystko to w jednej chwili naparło z całych sił na jego czaszkę.
    Boże święty, Ariana.
    Otworzył drzwi samochodu i nie zważając na ulewę, szybkim krokiem ruszył w stronę wejścia do budynku. Nie patrzył na kałuże, na które niefortunnie trafiał za każdym razem, gdy stawiał nogę, nie patrzył na to, że potrąca wychodzącą z wewnątrz staruszkę. Wparował do klatki, a potem z całej siły trzasnął drzwiami i machnął głową, roztrzepując na boki kropelki wody z włosów.
    - Zaczekaj! - krzyknął, zawieszając sobie naszyjnik na szyi. Kiedy biegł po schodach, błyszczący przedmiot podskakiwał mu na przemoczonej koszulce.
    - Co pan tak gna? - zapytał mężczyzna, który właśnie schodził z piętra.
    Carter kompletnie go zignorował. Stanął na środku i przeczesał dłonią mokre włosy. Idiota. Idiota, idiota, idiota. Jak mógł jej nie poznać?
    - Kogo pan szuka? - odezwał się ten sam mężczyzna, zatrzymując się w półkroku.
    McCall znów zignorował jego słowa. Gdzie mogła mieszkać? W akcie desperacji pukał i dzwonił do wszystkich drzwi, które napotkał po drodze. Albo nikt mu nie otwierał, albo nikt nie był Arią, która gdzieś tu przecież być musiała.
    - Ariana jak?
    - Ariana Whittemore.
    - Trzecie piętro, 22A – odpowiedziała z uśmiechem starsza kobieta, wskazując dłonią schody.
    - Dziękuję – powiedział pospiesznie Carter. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - krzyknął, wbiegając po stopniach najszybciej jak potrafił.
    22A, 22A. Puk, puk, puk. Walił do drzwi, zniecierpliwiony. Potem kilka razy zadzwonił. I nawet oparł się o dzwonek, żeby dzwonił non stop, cały czas, póki kobieta nie otworzy. Póki Ariana nie otworzy. To była ona. Na pewno to była ona.
    Stop. Ale co on jej powie? Jak jej wszystko wyjaśni? Carter przywarł plecami do obskrobanej ściany, a potem spojrzał na szary sufit. Jego ramiona opadły, powietrze z niego uleciało. Ekscytacja zrobiła miejsce zdenerwowaniu, a nagłe szczęście przerodziło się w coś w rodzaju obawy. Nie był w stanie niczego jej wyjaśnić. Nie był w stanie w żaden sposób się wytłumaczyć. Zostawił ją wtedy, samą sobie, w parku, zalaną łzami, błagającą o chwilę uwagi... Przymknął oczy. Był to błąd jego życia, ale zrobił to dla niej. Tylko i wyłącznie dla niej. A teraz ona tu jest i z pewnością tego nie zrozumie.

    [Ugh, masz rację, przepraszam, że przynudzam.]

    OdpowiedzUsuń
  16. McCall nie podniósł się od razu. Z początku tylko obserwował wyglądającą zza drzwi Arianę, której przemoczone pasma rudowych włosów okalały twarz, nieco ją przy tym przysłaniając. Jej zielone oczy patrzyły na niego może trochę nieufnie, jakby z dystansem, a usta wcale nie drżały z chęci wypowiedzenia w jego stronę chociażby najkrótszego słowa. Była okryta ręcznikiem, nie widział, aby miała na sobie coś więcej. A on, chociaż stała przed nim w całej swej okazałości i choć zwykłe nie miał z tym najmniejszego problemu, nie był w stanie ocenić, jak się teraz czuje. Cała jej postawa, jej zachowanie, jej twarz, która nie wyrażała żadnych głębszych emocji sprawiały, że miał ochotę zwyczajnie zapytać: „Jak tam?”, choć nigdy przecież nie zadał jej tego pytania. Nie musiał. A teraz, gdy patrzał na nią z dołu, cały w nerwach, speszony i pełen obaw, czuł, że to nie była ta Ariana, którą tak bardzo kochał za optymizm i radość z życia. To była zmieniona Ariana, którą musiał od nowa rozgryzać, w której ponownie musiał wzbudzić zaufanie... Jednocześnie wiedział, że jest gotowy poznać ją od nowa. Że jest gotowy znowu kochać ją całym sobą.
    - Aria... – powiedział, wstając dość nieporadnie. Miał mokre włosy, właściwie cały był przemoczony, jednak jego postawa nie zdradzała, że się tym przejmuje. Jego dłoń machinalnie powędrowała do zwisającego na szyi naszyjnika. Przez chwilę nie wiedział, co z nią zrobić; ostatecznie stanęło na tym, że spuścił ją luźno wzdłuż tułowia.
    Nie był w stanie się uśmiechnąć. Kącik jego ust delikatnie drgnął, jednak nic poza tym. Stał, wlepiając jasnoniebieskie spojrzenie w jej osobę. Dopiero po chwili wolnym krokiem podszedł do niej. Złapał ją za ręce. Był blisko. Zbyt blisko. Niemalże stykali się czołami, kiedy się w nią wpatrywał, zamykając jej drobne dłonie w swoich.
    - Kiedy dostałaś ode mnie ten naszyjnik... – powiedział, a jedna z jego rąk powędrowała do błyszczącego przedmiotu na jego klatce piersiowej. - wiedziałem, co Ci daję. - Spuścił nieco głowę, obserwując napis na zawieszce. - A kiedy zobaczyłem, jak się z niego ucieszyłaś... - Przeniósł wzrok z naszyjnika na twarz dziewczyny. - Wtedy byłem pewien, że wiesz, co właśnie dostałaś.

    [Zobaczymy, jak się sprawy potoczą.]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Mam Ci pomóc coś wymyślić, czy może sama popracujesz nad naszym wątkiem?]

    OdpowiedzUsuń
  18. Wzrok Cartera był pełen współczucia i zrozumienia, a jednocześnie tęsknoty, roztrzęsienia i smutku, mimo że jego twarz nie zdradzała żadnej głębszej emocji. Nawet kiedy zadzwonił telefon, po prostu ze spokojem wyjął go z przemoczonej kieszeni, rozłączył połączenie i schował z powrotem. Nie pozwalał na to, aby Ariana uciekła od jego spojrzenia chociaż na chwilę. Śledził każdy jej ruch, każdy gest, starał się nie przeoczyć żadnej jej miny. Próbował rozpoznać, co tak naprawdę w niej siedzi. Czy jest to tęsknota z nim? Czy jest to ulga, że w końcu stoi tu, przed nią i mówi do niej? Czy wręcz przeciwnie – nienawiść płonąca żywym ogniem, chęć odepchnięcia go, porzucenia w taki sposób, w jaki on porzucił ją?
    - Nie wystarczy nam jeden wieczór, by wszystko sobie wyjaśnić – powiedział, robiąc krok do przodu, by znowu stanąć blisko niej. Tak bardzo pragnął jej dotyku. - Ale możemy spróbować, jeśli tylko wpuścisz mnie do środka i pozwolisz mi mówić.
    Oparł się jedną rękę o framugę, zmuszając kobietę do wejścia nieco głębiej w mieszkanie. Drugą dłonią przytrzymał drzwi. Jeśli Ariana teraz go nie wpuści, Carter straci jedyną szansę, by wszystko jej wyjaśnić. Nie mógł na to pozwolić. Wytłumaczy jej wszystko mimo braku pozwolenia z jej strony. Siłą wparuje do jej domu, posadzi ją na krześle i karze słuchać. Bądź co bądź usłyszy tego wieczoru chociaż część tego, co powinien jej już powiedzieć dawno temu. Usłyszy, że przez te kilka lat nie był w stanie spokojnie zasnąć, gnębiony tęsknotą i wyrzutami sumienia. Usłyszy, że myślał o niej cały czas jak o najpiękniejszej miłości swego życia. Usłyszy, że nie chce jej drugi raz stracić, że jest w stanie zrobić wszystko, by mu uwierzyła i znowu zaufała. Chociażby nie wiem co.
    - Porozmawiajmy.

    OdpowiedzUsuń
  19. [Mam dziś aż nadto weny, więc chętnie zacznę :D ]
    Były takie dni, że Susan się nudziła. Tak, to dziwne ale niekiedy właśnie tak było. Dziś na przykład miała tylko uporządkować dokumenty, a potem mogła iść do domu, bo była jakaś ważna konferencja i ona nie mogła nic o niej wiedzieć.
    Siedziała w domu i beznamiętnie wpatrywała się w ekran. Powoli umierała z nudów dlatego niewiele myśląc wzięła do ręki telefon i wykręciła numer do Ariany, czekając aż ta wreszcie odbierze.

    OdpowiedzUsuń
  20. Spojrzał najpierw na kubek, potem na kobietę, która usiadła jak najdalej od jego osoby. Rozumiał. Wszystko rozumiał. Jej niechęć do niego i brak zaufania. On na jej miejscu również nie rzuciłby się sobie w ramiona. Kłamliwemu dupkowi, nieczułemu draniowi, który porzucił ją pod pretekstem „jej dobra”, a tak naprawdę z czysto egoistycznych pobudek. Przez te kilka lat nie dopuszczał do siebie myśli, że mógł być jakiś inny powód, niż właśnie chęć jej szczęścia. A jednak. Tak było. I w tym momencie nie miał już na to wpływu, bo to się stało. Teraz pozostało tylko naprawić ten błąd.
    - Ja... - zaczął, wpatrując się w ścianę przed nimi. Brzydką, szarą ścianę, która wyglądała jak fragment jakiegoś średniowiecznego muru, który już dawno powinien zostać zburzony. Po chwili milczenia zerknął na nią. Czekała aż w końcu wydusi z siebie to, co powinien. - Nie wiem, czy zrozumiesz – powiedział w końcu, mrużąc oczy. - Nie wiem, czy w ogóle chcesz to usłyszeć i nie wiem, czy ja chce o tym mówić.
    Wiedział, że musi jej wszystko wytłumaczyć, bez względu na to, co sobie o nim pomyśli; czy uwierzy, czy wręcz przeciwnie – uzna to za jakiś nieśmieszny żart. Było mu jednak bardzo ciężko. Od kilku lat nigdy nie mówił nikomu o swojej przeszłości – i tej bliskiej, i tej dalekiej.
    - Wtedy, kiedy zostawiłem Cię tam - Przełknął ślinę. - samą, w parku, płaczącą, to naprawdę nie chciałem, żeby to tak wyglądało... To znaczy, chciałem, żeby to tak wyglądało, ale zrobiłem to po to, aby Ci oszczędzić... - Przerwał, uniósł brodę i westchnął. - cierpienia. Gdyby się okazało, że ja wtedy, no wiesz, gdyby leczenie nic nie dało i gdybym umarł... Powinnaś mi dziękować za to, że Cię tam wtedy zostawiłem.
    Zacisnął drżącą dłoń na uchu kubka, ale nie podniósł go. Wpatrywał się w jego wnętrze, w gorącą herbatę, która sprawiała, że na jego nosie i czole skraplała się uciekająca z niej para. Chciał się napić, ale bał się, że zaraz coś rozleje. Zostawił więc w spokoju naczynie i oparł się ponownie o oparcie.
    Znowu czuł się jak szesnastoletni chłopak, który zrobił coś bardzo niedobrego, a teraz musi się tłumaczyć.
    - Miałem białaczkę - powiedział, mrużąc oczy. - Myślałem, że mnie nie wyleczą. Musiałem Cię tam wtedy zostawić, bo wiedziałem, że będziesz cierpiała, kiedy umrę. Ale nie umarłem. I wtedy chciałem się odezwać. Nie spałem całą noc, myśląc, co powinienem Ci powiedzieć. Ale zrezygnowałem...Byłem przekonany, że ułożyłaś sobie życie od nowa. W końcu minęło sporo czasu.
    Spojrzał na nią ze spokojem.

    OdpowiedzUsuń
  21. Carter nie mógł się ruszyć. Nie docierało do niego to, co przed chwilą usłyszał. On ją zgwałcił?! Jaki on?! Dlaczego?! Co się stało?! Milion pytań ze znakami wykrzyknienia kołatało mu się w głowie. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Wpatrywał się w siedzącą na zmechaconym dywanie Arię. Język mu zesztywniał. Nie był w stanie nic powiedzieć, zresztą nie wiedziałby nawet co ma mówić, więc może to i lepiej. Wolał milczeć. Po prostu milczeć. Nie chciał kłamać, mówić, „że wszystko będzie dobrze”. Było już za późno, by jakkolwiek ją pocieszać. To już się stało. Dawno. Jednak wciąż coś nie pozwalało jej o tym zapomnieć.
    Pobladł. Kubek z gorącą herbatą wylądował na podłodze, kiedy spróbował się podnieść. Dopiero za drugim razem stanął na drżących nogach i zmusił je do tego, aby przeszły te kilka kroków. Teraz widział, że kobieta czuje się samotna, opuszczona, że cierpi. Nigdy nie widział tak cierpiącej osoby. Jego ból w porównaniu do jej bólu był niczym. Jak on mógł myśleć, że Aria, jego Aria, jest tak słaba, by nie znieść jego choroby, skoro przez tyle lat dusiła w sobie traumę po niechcianym stosunku, po gwałcie? Nienawidził w tym momencie siebie. To wszystko było jego wina. Gdyby on tam wtedy był, nic by się nie stało... Gdyby został z nią wtedy, może wszystko byłoby dobrze. Naprawdę nie zasługiwał na to, by być szczęśliwym, skoro krzywdził tak wiele osób.
    Ukucnął przed nią – płaczącą, smutną, zranioną. Wyciągnął do niej dłoń, ale szybko ją cofnął, obawiając się, że znów ją odrzuci. Winiła go za wszystkie krzywdy, których doznała. Rozumiał. On też się za nie winił.
    - Aruś – wydukał, ale wraz z ostatnią głoską wypowiedzianego słowa, głos ugrzązł mu w gardle. Przygryzł wargę. Chciał powiedzieć coś więcej, przeprosić, pocieszyć, obiecać, że już nigdy jej nie opuści, ale nie dał rady. Wiedział, że ciężko mu będzie się pozbierać po tym wszystkim, co usłyszał.
    Objął kobietę delikatnie. Czuł jak drży, przykryta jego silnym ciałem. Jej włosy wyswobodziły się z gumki i luźno opadły na ramiona. Wtulił w nie swoją twarz.

    OdpowiedzUsuń
  22. To nie była litość, to była autentyczna troska o jej dobro. Przed laty łączyło ich coś pięknego. Idealna, prawdziwa i najszczersza miłość na świecie. Kiedy przyszedł czas na rozłąkę, w sercu pozostał ból i cierpienie, a na ustach imię ukochanej osoby. Potem już tylko myśli biegnące do ukochanej, nieprzespane noce. Czy ona też siedzi teraz w swoim pokoju i patrzy w ścianę, próbując zapełnić pustkę w sercu frytkami z majonezem? Czy ona też spaceruje teraz parkiem i obserwuje drzewa, które tak bardzo przypominają jej te, za którymi się chowali?
    Czy Carter w tym momencie naprawdę kierował się tylko i wyłącznie współczuciem? Mówi się, że „Stara miłość nie rdzewieje”. Ta miłość nie jest stara – ona zawsze była, jest i będzie wciąż młoda i świeża. Nie da się ukryć, że chociażby nie wiadomo jak się chciało o niej zapomnieć, nie było na to sposobu. Musiałoby się stać coś naprawdę okropnego, by to uczucie do końca się wypaliło. I choć przez pewien czas ucichło, po ponownym spotkaniu okazało się prawie tak samo silne jak przed rozłąką.
    Prawdę mówiąc, Carter nie wiedział, czy wciąż jego uczucie do Ariany jest tak silne jak przed laty. Jego życie diametralnie się zmieniło – dostał pracę, ma swój własny dom, gosposię, kilka samochodów, teoretycznie posiada również dziewczynę. Choć mimo wszystko są to rzeczy w większości materialne, które każdy człowiek chciałby w życiu posiadać, McCall czuł, że ciężko byłoby mu się przestawić na coś prawdziwego. Bał się żyć naprawdę, a przede wszystkim - naprawdę kochać, darzyć kogoś prawdziwym uczuciem. Przez te kilka lat tkwił w kłamstwie, a teraz przyszło mu ocenić, czy stać go jeszcze na coś szczerego... A co, jeśli znowu ją zrani? Znowu doprowadzi do tego, że coś jej się stanie? Jeśli ją zawiedzie?
    Jej słowa sprawiły, że nie wiedział, co ma powiedzieć. Obiecał jej tyle rzeczy i tak prawdę mówiąc, prawie niczego nie udało mu się zrealizować. Nie wiedział też, czy jest w stanie to jeszcze nadrobić.
    - Pamiętam – powiedział załamującym się głosem. - Tego samego dnia o mały włos nie wpadłaś przeze mnie pod samochód. I jeszcze ubrudziłem Ci bluzkę lodami. Więcej razy Cię zawiodłem, niż spełniłem którąkolwiek z moich obietnic.

    OdpowiedzUsuń
  23. Kiedy kobieta go pocałowała, miał wrażenie, że przeniósł się kilka lat wstecz. Znów był wesołym, pozytywnym Carterem, który miał przy sobie swój najcenniejszy skarb w postaci Arii. Przypomniał mu się jeden z ich pocałunków. Znajdowali się u niego w domu, bo tam właśnie robili projekt z biologii, który - z racji tego, że więcej rozmawiali niż pracowali - szedł im bardzo opornie. Byli wtedy „bardzo głodni” i znowu zrobili sobie przerwę, tym razem na kolację. Zarówno on, jak i ona tylko na to czekali - by oderwać się od pracy i znowu móc rozmawiać. O czym oni właściwie tak w kółko rozmawiali? Chyba o wszystkim i o niczym, bo kiedy tylko znaleźli się w kuchni, McCall pocałował Arię, tłumacząc się potem nagłym brakiem tematów. To nie był ich pierwszy pocałunek, ale mimo wszystko był bardzo szczególny. Matka Cartera weszła w trakcie, psując cały nastrój słowami: „Ups, trzeba było informować, że nie idziecie robić kanapek, dzieci... Ale jak już tu jesteście... Chciałam tylko powiedzieć, że jednak chcę z sopocką, a nie suchą”. I wyszła. A oni śmieli się z tej sytuacji, nie mogąc oderwać od siebie wzroku.
    To było dziwne, ale i magiczne zarazem. Identycznie jak ta chwila.
    Carter westchnął. Jego spojrzenie wlepione było w tym momencie tylko w nią, jego myśli krążyły tylko wokół niej. Nie obchodziło go nic, co nie dotyczyło bezpośrednio Arii. Nie miał wątpliwości, że cokolwiek wybierze – karierę, pieniądze i fałsz czy prawdziwą miłość i szczęście – bez pamięci zakochany będzie w stojącej przed nim kobiecie. Nie, on nie musiał wybierać. A zastanawiać to się można było tylko wtedy, kiedy miało się wątpliwości czy kupić czerwony wrak, czy niebieski. Albo czy zjeść płatki z mlekiem, czy twaróg na słodko. Albo czy zjeść pomarańczę, czy truskawki. Nad miłością nie można było się zastanawiać, bo ona nie była od tego.
    Wystarczył jeden krok, by pokonać dzielącą ich odległość i jeden dotyk, by Carter zapragnął kolejnego. To wszystko działo się strasznie szybko. W mgnieniu oka objął wargami jej usta, całując z nie mniejszą tęsknotą niż ona. Jego dłoń powędrowała do jej włosów, palce zacisnęły się na kosmykach. Czułość, z jaką wykonał ten gest, była wręcz nie do opisania przy tak – mogłoby się zdawać – brutalnym geście.
    - Jesteś tu... - szepnął jej do ucha, kiedy splótł swoją silną dłoń z jej delikatną rączką. - Nie mógłbym Cię znowu stracić... - Jego usta ponownie, ale tym razem delikatnie musnęły jej wargi. - Kocham Cię. Zawsze Cię kochałem. Musisz mi uwierzyć.

    OdpowiedzUsuń
  24. [Całość byłaby dobra gdyby nie fakt, że Dean nie ma kontaktu ze swoim synem, a on mieszka z matką w Vancouver. Nawet jego "ukochana" pracuje w tym samym budynku (Nadia Shroglass). Powiązanie troszkę nie trafione jednak nie zaprzeczę xD. bardzo ciekawe. W zamian ja proponuję aby: Dean dla jakieś tam papierkowej roboty musiałby wstąpić do terapeuty. Wtedy poznałby Arianę i tak od słowa do słowa w końcu udałoby mu się wyciągnąć ją na kawę. Podczas tego spotkania ktoś by ich obserwował, a potem doszłoby do jakieś strzelaniny, czy coś xD]

    OdpowiedzUsuń
  25. [Tak. Taak. I nawet chyba mam pomysł. Ogólnie to chwilę temu zacząłem pisać, ale uznałem, że potrzebna jest Aria, że potrzebny jest ten jej przyjaciel, że pewnie dużo rzeczy jeszcze jest potrzebnych, więc przerwałem. Sam nie mogę tego zrealizować, skoro nasze postacie są tak blisko ze sobą powiązane.]

    OdpowiedzUsuń
  26. [Okej, możesz podać. To wtedy do Ciebie napiszę i coś wymyślimy.]

    OdpowiedzUsuń
  27. [No, to mi teraz pasuje :D To która zaczyna?
    Dean ]

    OdpowiedzUsuń
  28. Majorka – największa w archipelagu Balearów wyspa hiszpańska na Morzu Śródziemnym. Zamieszkuje ją około 846 000 mieszkańców.
    Akcja blogu rozgrywa się tutaj, na hiszpańskiej wyspie, a dokładnie w jej stolicy Palma de Mallorca. Zabawa, miłość, twarda szkoła życia-to właśnie wszystko co może Cię tu spotkać. Słońce delikatnie muskające twoją skórę, morska bryza i klimat, którego nie znajdziesz w żadnym innym miejscu. Słynne turystyczne miasto co roku przyciąga rzeszę turystów ale poza sezonem nadal pozostaje intrygujące.
    Wciel się w kogo tylko zechcesz. Ucznia tutejszego liceum, właściciela uroczej knajpki czy też pracownika wielkiej korporacji. Daj się ponieść i wykreuj nowatorską postać, właśnie tutaj, w miejscu gdzie liczy się tylko i wyłącznie dobra zabawa.
    majorka-life.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga