wtorek, 31 lipca 2012

Quaero...Quaerere...

Kim jest? Gdzie jest? Skąd jest? Dlaczego? Po co? Na co? A jakie to ma znaczenie? Ten kto chce znaleźć odpowiedź... znajdzie ją. A kto jedynie szuka łatwego życia, sensacji i zabawy... Niech zapuka do innych drzwi.

Tak byłoby najprościej. W tym miejscu zakończyć opis drogiego pana Wooda, ale życie nie jest proste... dlatego warto podać kilka informacji, kim ten młody mężczyzna jest.

Imię: Dave
Nazwisko: Wood
Płeć: Mężczyzna
Data urodzenia: 21.01 1988
Miejsce urodzenia: Londyn
Matka: Jane Wood
Ojciec:  Lee Jong Hyun
Miejsce zamieszkania: Vancouver
Stan: Wolny
Studia: Matematyka
Praca: Barman

Co go czeka?
O tym zadecyduje los...

Karta 1.

Powiązania

Jonathan Black - Tego przystojnego mężczyznę poznała w dość ciekawej sytuacji. Bo kto by pomyślał (ironia), że jej były narzeczony, znów wynajmie kolejnego prywatnego detektywa? No przecież nikt! Ich ścieżki złączyły się na jej podjeździe, kiedy John wykonywał swoje zadanie. Złość i gniew przerodził się... W pożądanie i namiętność. Tak, ich gorące stosunki, utkwią w ich pamięci chyba do końca życia. John jest także świetnym rozmówcą oraz tancerzem, o czym dowiedziała się na tarasie, przy swoim basenie. Pomimo pozorów, że mężczyzna jest zimny, Kat dostrzega w nim kogoś więcej, niż tylko obiekt pożądania wielu kobiet które tak naprawdę go nie znają. Widzi w nim wsparcie dzięki jego chęci udzielenia jej pomocy przy "udupieniu" byłego ukochanego. Jak go tu nie lubić?

Bądź biegunem mojego pomylonego serca

Rakiem, który mózg jedząc pozwoli poczuć mózg 
Bądź wodą tlenu dla spalonych płuc 

 
Jej wygląd nie jest powalający. Rudzielec o dużych, zielonych oczach. Zbyt szczupła i niziutka dziewczyna o bladej skórze. Nie, nie przyciąga wzroku mężczyzn, brak jej charakterystycznych dla kobiet kształtów. Jej włosy są lekko poskręcane i wyglądają jakby dawno nie witały się ze szczotką lub grzebieniem. Prędzej wygląda jak nastolatka, niżeli studentka.

-Nie wierzę w miłość
-Dlaczego?
-Bo kiedyś dałbym so­bie za nią rękę uciąć i już bym tej ręki nie miał...
-A ja wie­rze. I na­wet jak­bym stra­ciła ob­ie ręce to da­lej bym w nią wie­rzyła. Bo po ­co żyć, sko­ro nie wierzy się w miłość?

Jej historia nie jest jedną z tych porywających, albo pełnych dramatów. Szczęśliwe dzieciństwo w pełnej rodzinie, troskliwy starszy brat z którym teraz mieszka, no cóż, jednym z nieszczęśliwych wydarzeń w życiu dziewczyny była śmierć babci. Była bardzo związana z tą kobietą, bo nikt nie opowiadał takich bajek jak ona i dziewczyna nawet nie próbowała jej zastąpić. Tak, śmierć babci była jednym z niewielu dramatów w życiu Coralie Court.

Jej charakter jest trudny do opisania.
Dlacze­go chcesz wie­dzieć, kim jes­tem? Wo­lisz usłyszeć z moich ust 
kil­ka zdań i na ich pod­sta­wie z góry oce­nić, czy poświęcić dni, miesiące, a na­wet la­ta, by zo­baczyć, jaka jes­tem naprawdę?


Colarie Court || 13.02.1992 || Ottawa || Asystentka naczelnej magazynu „New Look” || Studentka pierwszego roku || Wydział – projektowanie mody || Właścicielka królika Kurta || Mieszka ze starczym bratem || Zakochana w starociach i drobiazgach || Status związki: w związku z Królik Kurt

Bądź żądzą i spełnieniem, rozkoszą, znowu głodem 
Przeszłością i przyszłością, sekundą i wiecznością 
Bądź chłopcem, bądź dziewczyną, bądź nocą i dniem
___
To teraz kolejno. Dwie strofy z wiersza Rafała Wojaczka "Bądź mi", dialog, cytat, zdjęcia.
Karta podobna do innej, której autorką jestem również ja, mam nadzieje że posada którą wybrałam, jest w miarę odpowiednia.
To tyle...
Witam i zapraszam do wątków/powiązań.
Koniec przekazu.


Quaero...


Oto Vancouver.
Miasto jak miasto? Nie dla niego. Poszukuje tu swojego ojca. Wychowany przez matkę Angielkę syn Koreańczyka. Rozpoczął studia na wydziale matematyki, ale musi dorabiać jako barman, aby przeżyć. Nie zdradza się matce z niskim stanem swojego budżetu, ale kobieta i tak przysyła dziecku gotówkę. Kim więc on właściwie jest? Homo viator. A poza tym młody, gdyż zaledwie dwudziestoczteroletni mężczyzna, poszukujący swojej ścieżki w życiu.  A może coś o jego charakterze i przyzwyczajeniach?  Przede wszystkim jest miły, towarzyski i pomocny. Nie zwykł komukolwiek się narzucać. Często biega, zazwyczaj o poranku. Zdolny w zasypianiu. Nie jest osobnikiem goniącym za okazją do szybkiego numerku czy pijaństwa. Potrafi się zabawić, ale rzadko ma ku temu okazję. Pali tylko gdy się napije. Uważa na to co je, ponieważ przed wyjazdem z domu przypadkowo nabawił się anemii przez poważne zatrucie żołądkowe. Wydaje się być zwykłym mięczakiem, choć aż tak słaby nie jest… Co do wyglądu przeważają w nim wpływy genów ojca. Rysy i karnacja azjatycka, ale w sercu bardziej jest europejczykiem.
Co jeszcze o nim?
Przede wszystkim to, że nazywa się Dave Wood. Zamierza zostać nauczycielem, ponieważ lubi pracę z dzieciakami, ale jeszcze daleka droga przed nim. Jest Bi. Oczywiście nie rozgłasza tego wszem i wobec oraz jest zdania, że zbliżenia z kobietami są bardziej estetyczne, ale nie ogranicza się w swoim i tak nieco monotonnym życiu.  Zakochanie? Raz. W ładnej i drobnej blondynce z Łotwy.  Było to jednak uczucie krótkie, choć pełne żaru. Potem zdarzyły mu się tylko drobne przyjemności z osobnikami obu płci i to po dobrej dawce mocnego alkoholu. Czyżby przypominał dziewczyneczkę? Niestety taki jest skutek wychowania trzech bab i żadnego mężczyzny.  Mógł mieć jedynie nadzieję, że z czasem się jeszcze wyrobi.  Z tego powodu zaczął ćwiczyć, biegać, odwiedzać siłownię i basen, ale to pierwsze najbardziej przypadło mu do gustu.
Jakim cudem został barmanem?
Oj, to proste! Siedział sobie pewnego pięknego wieczoru przy szklaneczce pełnej whisky. Popijał, smakował i zagłębiał się w swoich myślach, kiedy nagle jego uwagę przykuła ładna kelnerka. Wodził za nią wzrokiem dobre piętnaście minut nim dziewczyna się zorientowała. Nieco zmieszana nie zauważyła położonej na ziemi torby. Potknęła się, ale szkoło zostało uratowane przez Dave'a, który akurat siedział obok i złapał lecącą tacę.  Zadowolony właściciel zaoferował mu pracę z kursem na barmana. Wood nie zastanawiał się ani chwili. Zwyczajnie przyjął ofertę. Teraz pracuje i grzecznie się zachowuje… w końcu w pracy się nie pije! Za wiele.
Gdzie mieszka?
W kawalerce. Pokój z kuchnią plus łazienka. Dla niego to wystarczająco dużo. Udaje mu się zachować porządek… przez dwa dni od sprzątania. Może dlatego raczej nie zaprasza ludzi do siebie?
Co czeka go w życiu? Kim się stanie? Nie wiadomo. Na pewno będzie szukał odpowiedzi...i doświadczeń!

Dave Wood, lat 24

 [Karta została napisane na poczekaniu, więc zostanie jeszcze poprawiona]



środa, 25 lipca 2012

Dzień dobry, jestem twoim nowym synkiem

Smukłymi palcami wystukiwał o blat biurka tylko sobie dobrze znany rytm. Bo przecież kto, oprócz jego, znałby melodię, którą wymyślił przed chwilą? Na pewno nie ci ludzie siedzący przy biurku naprzeciwko niego. Jakiś gruby dyrektor megakorporacji, Kanadyjczyk. Obok niego, grupa Japończyków, wraz ze swoją tłumaczką, drobną blondynka, która była naprawdę atrakcyjna i wzrok Tony'ego często na nią padał. Trochę dalej od Japończyków, ale za to bliżej Tony'ego, zasiedli biznesmeni z Australii, którzy tłumacza nie potrzebowali. Zaraz obok Tony'ego siedziała grupa ważnych osób z Hiszpanii. To właśnie Johnson był ich tłumaczem. Tak mu się chciało, ze aż wcale, ale co poradzić, taka była jego praca.
Gruby dyrektor grzmiał o jakimś najnowszym projekcie, a Tony, od niechcenia, tłumaczył wszystko swoim klientom. Że też w dzisiejszych czasach nie nauczyć się języka angielskiego... Nie do pomyślenia. Tony usprawiedliwiał ich tym, że po prostu gruby dyrektor za szybko mówił i obcokrajowcom trudno było cokolwiek pojąć. Przecież mogłoby tak być.
- I dlatego powinni panowie przyjąć naszą propozycję, która jest naprawdę atrakcyjna i nigdzie indziej nie zaproponują wam lepszej.- Skwitował gruby dyrektor.
Tony spokojnie przetłumaczył jego słowa, po czym odetchnął głośno i oparł się wygodniej o oparcie fotela. Niebezpieczny wzrok dyrektora spoczął na jego twarzy. Johnson uniósł pytająco brew w górę.
- Proszę ich zapytać, czy przyjmą naszą propozycję czy nie.
- Zapytać, dobra.- Tony skinął głową, po czym obrócił się w stronę swoich klientów. - Señor Wallfire os pregunta si aceptais su propuesta.
Grupa Hiszpanów schyliła się bardziej ku sobie, po czym wszyscy zaczęli szybko mówić między sobą po hiszpańsku, aż nawet Tony'emu było cokolwiek zrozumieć. W końcu jeden z Hiszpanów wyprostował sie i odchrząknął głośno, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Pensamos que vamos a aceptar la propuesta de señor Wallfire - uch, nawet mają dobry akcent, przemknęło przez myśli Tony'ego.
- Mówią, że myślą, że przyjmą pana propozycję - powiedział Johnson, po czym zerknął na zegarek na nadgarstku. Czas uciekał, cholera, a miał jeszcze tyle do zrobienia.
Przetrzymali go jeszcze półtorej godziny. Gruby dyrektor musiał spotkać się z Hiszpanami na osobności, aby wszystko obgadać. A że on nie umiał mówić po hiszpańsku, a oni ledwo ledwo po angielsku, Tony był im potrzebny. Po tej jakże pasjonującej rozmowie i obgadaniu wszystkich spraw, żwawym krokiem wyszedł z budynku, w którym odbywało się spotkanie. Poszedł na parking, gdzie wszedł do swojego samochodu i położył głowę na kierownicę, głośno wzdychając.
- Chyba rzucę to w cholerę - powiedział do siebie, po czym uniósł głowę, wyprostował się i ruszył w stronę apartamentowca, w którym mieszkał.
Okno sobie otworzył, na światłach odpalił papierosa, a rękę z ćmikiem wystawił za okno. Dym powoli tlił się z papierosa, unosząc się w górę, aby na końcu zniknąć. To było jedno z jego uzależnień, z którego nie potrafił się wyrwać, mimo że bardzo tego chciał. Lecz co zrobić? Człowiek jest tylko słabym tworem Boga. Śmieszna sprawa, przecież Tony jest niewierzący.
Zatrzymał się na światłach i delektując się tytoniem, spojrzał przez okno. Och, kogóż tam zobaczył! Toż to drobna i atrakcyjna blondynka, tłumaczka języka japońskiego. Uśmiechnął sie pod nosem, po czym spalił papierosa do końca, niedopałek wyrzucił przez okno, a sam następnie gwizdnął do ów kobiety. Taki ludzki odruch, blondynka obejrzała się. Na jej usta wtargnął uśmiech, gdy zobaczyła, że Tony zaprasza ją do samochodu. A co, będzie dżentelmenem i ją podwiezie... Do siebie. Blondynka wsiadła do samochodu na miejscu pasażera, obok miejsca kierowcy, po czym zapięła pas i spojrzała na Tony'ego.
- Panie Johnson... - zaczęła, lecz mężczyzna jej przerwał:
- Żaden pan Johnson. Mów mi Tony. A ja, jak mam się do pani zwracać?
- Na pewno nie per pani - zaśmiała się dźwięcznie.- Amanda.
- Więc dobrze, Amando - skinął z uśmiechem głową, po czym ruszył z miejsca, gdyż pojawiło się zielone światło. - Zapraszam cię do siebie. Zrobimy babeczki.
- Umiesz robić babeczki?
- Nie.
Oboje zaśmiali się pogodnie. Coraz bardziej mu się podobała. Jednak doskonale wiedział, że to będzie przygoda na jedną noc. Zawsze tak było. Rano wypiją kawę, a potem Tony kulturalnie wyprosi ją ze swojego apartamentu. Nic niezwykłego.
Po piętnastu minutach byli już w podziemnym parkingu apartamentowca, gdzie pomieszkiwał sobie Tony. Jak na dżentelmena przystało, z samochodu wyszedł jako pierwszy i otworzył kobiecie drzwi. Nie chciał wypaść źle. Nigdy nie wypadał źle.
Windą w górę, klucze w drzwiach. Gdy Tony wpuścił Amandę do środka i zamknął drzwi, ta podeszła do niego i wpiła się w jego usta. Miała kobieta moc, gdyż pchnęła go na drzwi i trzymała go w tym miejscu naprawdę długo.
- Jesteś sam? - wyszeptała pomiędzy pocałunkami, gdy Tony zabrał się za ściąganie z niej eleganckiej bluzki.
- Samiusieńki kawaler.- Odparł prosto w jej usta.
Gdy pozbył się jej bluzki, pociągnął ją w stronę swojej sypialni. Uwielbiał kobiecy dotyk. Uwielbiał kobiety. Dziękuje wszystkim na około, że jest heteroseksualny.
Mógłby tak leżeć w nieskończoność, ale obudzil go dzwonek do drzwi. Leniwie otworzył oczy i obrócił głowę w stronę śpiącej jeszcze Amandy, która okryta była jedynie z kołdrę okrywającą jej nagie ciało. Ach, co się działo tej nocy... Nie spodziewał się, że ta drobna osóbka może być tak dziką kobietą w łóżku. Takich to ze świecą szukać.
Założył bokserki oraz dresy, które leżały najbliżej jego, po czym przecierając twarz, poszedł otworzyć drzwi. Myślał, ze może znów jajka sprzedają lub świadkowie Jehowy rozdają ulotki, ale okazało się, że to zupełnie ktoś inny.
Dorosła, elegancka kobieta wraz z chłopczykiem, który wyglądał na pięć, może sześć lat. Obok chłopca stała duża torba. Tony uniósł pytająco brew, patrząc to na kobietę, to na dziecko. Może teraz do roznoszenia ulotek werbują też małe dzieci?
- Pan Anthony Johnson? - kobieta odezwała się jako pierwsza. Jej głos był wysoki, lecz pełen spokoju i dostojności. Widać, że tej pani nie można było podskakiwać.
- Taaaaaak... - powiedział powoli. Może to była jakaś pułapka? Pewnie znowu zwerbują go do jakiejś sprawy rozwodowej. - A pani tu po co? - zapytał po chwili.
Kobieta zlustrowała Tony'ego wzrokiem, przystając na jego klatce piersiowej (bo jakby nie patrzeć, Tony był bez koszulki), tatuażach, aż w końcu na jego twarzy. Odetchnęła głośno.
- Mam pewną sprawę... Bardzo ważną sprawę. Możemy wejść? - zapytała.
Tony skinął głową, po czym wpuścił kobietę wraz z dzieckiem do środka. Ruchem ręki wskazał na kanapę w salonie, a przy okazji sięgnął po koszulkę leżącą na podłodze. No tak, Amanda wczoraj trochę się śpieszyła. Kątem oka zauwazył też jej bluzkę, którą szybko pochwycił i odrzucił gdzieś na bok.
- Sprawa rozwodowa? Podział majątku i prawa rodzicielskie? - zapytał od razu.
Kobieta pokręciła głową.
- Nie. Teraz to ja będę tą osobą, która pomaga innym i rozwiązuje ich problemy prawne i rodzicielskie.
Tony uniósł brew w górę. Nie odzywał się. Niech kobieta mówi dalej. Chłopczyk rozsiadł się wygodniej na kanapie i patrzył na dorosłych swoimi brązowymi oczkami.
- Czy znał pan panią Lisę Donovan?
Tony skinął głową. Znał bardzo dobrze. Lubili ze sobą sypiać i w sumie to było jedyne, co ich ze sobą łączyło.
- Pani Donovan mieszkała w Nowym Jorku - kobieta ciągnęła dalej.- Wie pan, że chorowała na raka, prawda?
Ponownie skinął głową.
- Niestety, przegrała z chorobą i zmarła piętnastego lipca. Była samotną matką. To jest jej syn. Ma na imię Jacob.
- Mam pomóc w jakiejś sprawie, czy coś? Znam się na rzeczy, naprawdę.- Tony w końcu się odezwał, patrząc uważnie na kobietę.
Ta otworzyła swoją torebkę i podała mu kartkę. Tony zmarszczył brwi i wziął papier od kobiety. Zaczął czytać. Z każdym zdaniem jego brwi marszczyły się coraz bardziej, a usta nieco się rozchylały. Raz po raz zerkał na chłopca, który beztrosko rozglądał się po salonie.
Skończył czytać. Odchrząknął głośno i podał kartkę kobiecie.
- Skąd wiadomo, że to... Akurat ja? - zapytał.
- Był pan zapisany jako ojciec przez samą panią Donovan. Zresztą, przysięgała, że był pan jej jedynym partnerem seksualnym.
- Kobiety potrafią dobrze kłamać - stwierdził, patrząc na chłopca.
- Jeśli pan nie wierzy, w każdej chwili możemy przeprowadzić badanie genetyczne, wszystko się wtedy okaże...
- Och, już dobra, bez przesady. Wiem, że byłem jej pierwszym i jedynym. Jakoś nie chce mi się z panią rozmawiać na temat mojego różnorodnego życia seksualnego.
Kobieta pozostawiła na stoliku do kawy pliczek dokumentów, po czym wstała z kanapy i spojrzała na Tony'ego i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Proszę się postarać. On ma tylko pana. Jest pan jego ojcem, więc proszę się nim zająć, jak na ojca przystało.
- Mam jeszcze kilka pytań... Mogę je zadać? - zapytał Tony.
- Zamieniam się w słuch.
Wstał z kanapy, po czym zaprowadził kobietę do kuchni, coby mieli spokój. Młody by pewnie podsłuchiwał.
- Czyje ma nazwisko? - zapytał.
- Pańskie, czyli Johnson.
- Ile ma lat?
- Skończył sześć w maju, dokładnie trzydziestego pierwszego.
- Czemu Lisa mi nie powiedziała o tym, że to ja jestem jego ojcem?
Kobieta westchnęła i rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie wiem. Nikt nie wie. Ale teraz już pan wie, więc zostawiam pana z pańskim synem. Będzie dobrze - uśmiechnęła się pokrzepiająco, po czym poklepała go po nagiej piersi i oboje wyszli z kuchni.
Cóż, niezłe wyczucie chwili, gdyż w salonie,w  tym samym czasie, pojawiła się Amanda, owinięta jedynie w kołdrę. Patrzyła ze zdziwieniem to na małego Jacoba, to na kobietę, to na Tony'ego.
- Mówiłeś, że jesteś kawalerem! - krzyknęła, podchodząc do niego.
- Bo jestem - odparł ze spokojem.
- Kim jest ta kobieta?!
- Prawniczka, pracownica opieki społecznej pewnie...
- Masz z nią dziecko?! Tego już za wiele. Nie pokazuj mi się więcej na oczy!- krzyczała jak opętana, po czym wróciła do sypialni, gdzie ubrała na siebie wszystko, prócz bluzki, która była w salonie. Do tego pokoju wróciła więc w samym staniku, swoją bluzkę założyła dopiero tutaj i wyszła z apartamentu z hukiem drzwi. Tony uniósł brew w górę.
- Pańska partnerka? - zapytała kobieta, która była równie zdziwiona, co Tony.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
- Nie. Poznałem ją wczoraj. Nerwowa z niej niewiasta.
- Tak czy siak, życzę panu powodzenia. Pewnie jeszcze tu kiedyś wpadnę, aby skontrolować to, jak potoczyły się wszystkie sprawy. Do zobaczenia - uśmiechnęła się pogodnie, po czym skierowała się w stronę drzwi wyjściowych, które otworzył jej Tony.
Gdy zniknęła z jego pola widzenia, starszy Johnson obrócił się w stronę młodszego i spojrzał na niego podejrzliwie.
- Na pewno jesteś moim synem? Nikt mnie nie wrobił?
Chłopczyk zaśmiał się dźwięcznie, po czym zeskoczył z kanapy i w podskokach podbiegł do Tony'ego. Ten wziął go na ręce i spojrzał w jego brązowe oczy. Mieli takie same. Kto by pomyślał.
- Masz fajne tatuaże... Jak będę duży, to też sobie zrobię.- powiedział Jacob, dotykając rączką ramienia swojego ojca.
- No popatrz... Cieszę się, że ci się podobają. Masz ochotę na śniadanie?
Chłopczyk pokiwał głową.
- Na chrupki z mlekiem! - krzyknął.
- Okej, będą chrupki. Ale nie krzycz. Bo ojciec na starość ogłuchnie - westchnął i poszedł do kuchni.
A zabezpieczał się. Jego partnerki brały pigułki. Robił badania. A tu niespodzianka. Powstał jego syn. Przystojniak z niego będzie. Po tacie.

[Tadam. Możecie ze mną wątkować :3]

sobota, 21 lipca 2012

W wojnie nie ma niczego dobrego. Prócz jej końca.


Nie można twierdzić, że cywilizacja się nie rozwija. Wszak w każdej nowej wojnie zabijają ludzi w ulepszony sposób.
Will Rogers

I:
Drogi Panie Freud
Z związku z Pana żywym zainteresowaniem moim zdrowiem, komfortem psychicznym oraz chęcią przeprowadzenia gruntownych badań, odpowiadam co następuje:
Pierdol się pan.
Z poważaniem, Pana serdeczny przyjaciel
Ragnar Arnarson

II:
Jak powszechnie wiadomo, życie jest chujowe, a potem się umiera. Albo i nie.
Dawno temu, kiedy byłem niewinny niczym nieobstrana łąka, a ludzie zamiast wpychać się nawzajem ze schodów kasowali się ze znajomych na facebooku, wierzyłem w wielkie ideały. Wolność. Miłość. Sprawiedliwość. Kablówka i Jerry Springer w każdy czwartek. Jak widać, byłem wtedy głupi jak but, mówiłem paskudnym new yorkese i uważałem, że to, iż rzuciła mnie moja Mary Jane jest największym złem, jakie mogło mnie w życiu spotkać.
Jako iż byłem debilem ze skłonnością do samobiczowania, zamiast na studia zaciągnąłem się do wojska. Lat wtedy miałem osiemnaście i nikt by mi piwa w sklepie nie dał kupić, a pierwszego dnia mój przełożony poobmacywał sobie mój tyłek zamiast kolacji. Drugiego dnia miałem koszmarne zakwasy i tenże tyłek obolały jak cholera. Po trzech miesiącach wysłali mnie na front.
Wróciłem bez dwóch palców, za to z trumnami kolegów ułożonymi warstwowo w samolocie. W większości były to bardzo szczelnie zamknięte trumny, a że dwa razy w życiu widziałem na żywo pojedynek człowiek vs moździerz, jakoś nie rwałem się do otwierania. W domciu dali mi medal, awansowali do stopnia podoficerskiego, poklepali po durnym łebku i kazali wybierać: zostaję, albo spierdalam.
Jako że byłem tchórzem, spierdoliłem. Przez kilka lat pracowałem jako ochroniarz, ożeniłem się z bezpłodną kelnerką, która puściła mnie bokiem z listonoszem, potem wziąłem rozwód i pojechałem na wojnę po raz kolejny. To była inna wojna, ale ludzie umierali w podobny sposób. Gdy tym razem wróciłem, odpowiedziałem: tak, zostaję na stałe.
I tak oto zostałem zawodowym żołnierzem. Wiodło mi się całkiem nieźle, dopóki nie poznałem swojej drugiej żony, Harmony. Piękna to była bestia, bystra i zdolna. Poślubiłem ją w dniu swoich trzydziestych ósmych urodzin, trzy lata później urodził się nasz pierworodny. Daliśmy mu Anthony Kurt, ale zanim młody skończył trzy miesiące, ponownie dostałem wezwanie i front i wtedy nie byłem pewien, czy nie popełniłem najbardziej chujowej pomyłki w całym moim życiu, włączając w to swoje własne urodziny.
Dwa miesiące spędziłem w Afryce, aż pewnego pięknego dnia obudziłem się i dowiedziałem się, że jestem ponownie rozwodnikiem.

III:
Wkopali mnie.
Moja własna pieprzona pieprzona zadała sobie trud sfałszowania niemalże tuzina fotek, na których obściskiwałem się z jakimiś czarnoskórymi ciziami. Harmony kopnęła mnie w dupę tak mocno, że poczułem ją przy prostacie, a trzy miesiące później obleśny sędzia przyznał jej dom, mi syna, więc oboje byliśmy tak samo wściekli. Zostałem więc na lodzie z niemalże rocznym niemowlakiem, bez domu, bez pracy i bez pomysłu na jakieś sensowne zajęcie. Pojechałem więc do brata, Reymara, a on mi załatwił pracę w charakterze ochrony. Mało to płatne i ledwo na czynsz starcza, ale gdybym kolejny raz został wysłany na front, bankowo strzelałbym do swoich.


IV:
Zasadniczo nie jestem człowiekiem miłym ani rozmownym, a od czasu tego pieprzonego końca świata to już jakoś tak wcale. Nie lubię chlać, nie lubię palić czy oglądać starych filmów z czasów normalności, jak to robią inni ludzie. Kobiety są mi zupełnie obojętne, zresztą tu w okolicy nie ma kobiet, tylko jakieś podlotki z pieprzonej Ulicy Sezamkowej. Po tym wszystkim serio uznałem, że już wolę się pieprzyć z facetami, przynajmniej nie ględzą ciągle o uczuciach i o tym, że moglibyśmy wziąć ślub w koszarach. Jedyną osobą, na której autentycznie mi zależy jest mały Tony, a on jakoś też nie jest rozmowny, głównie płacze, sra i wydaje dziwne odgłosy. Lubię spokój, ciszę, lekkie książki, ciężką amunicję i tego burego kota, co śpi z moim synem w łóżku. Nie nadałem mu imienia, bo to przecież pieprzony zwierzak, ale jak młody dorośnie, to może mu nada. 

V:
Gdy miałem lat dwadzieścia, był ze mnie całkiem seksowny typ. W wieku lat czterdziestu jestem głównie twardy, a nie estetyczny. Wyrosłem do słusznych rozmiarów, sięgając niemalże dwóch metrów, a na piersi zmieściłoby mi się jeszcze wiele paskudnych kolorowych orderów, gdyby nasz rząd nie składał się samych skurwieli, którzy nawet tego mi nie dali. Golę się na łyso, bo to lepsze niż ciągłe mycie głowy i prawdopodobnie nie byłby ze mnie żaden model, ale z jakiegoś powodu nie narzekam.

VI:
Zajmuję się najpierw swoim synem, a potem wszystkim innym. Pracuję jako ochroniarz, a że od prawdziwego wojska gorsze jest tylko wojsko udawane, nienawidzę swojej pracy. Czasami wchodzę w jakieś interakcje ze współpracownikami, ale głównie pragnę, aby wszyscy się ode mnie odpieprzyli.

VII:
skrót
|| Ragnar Arnarson || lat 41 || rozwodnik || były żołnierz || ochroniarz ||
|| ojciec Tony'ego, brat Reymara i zięć starej kurwy ||
|| Islandczyk na wygnaniu ||

VIII:
Witam.
Przerobiona karta z bloga, który już nie istnieje.
Wątki - tak.
Powiązania - tak. 
Serdecznie pozdrawiam wszystkich.


piątek, 20 lipca 2012

Although it moves away, I can still hear the melody of the soul


EDITH HARVEY
XII.1984 | RICHMOND
Właścicielka sklepu muzycznego "The Sounds Factory" na 24 piętrze.

Kim jest Edith Harvey?
Mówi się że adoptowane dzieci zawsze szukają swoich prawdziwych rodziców, że starają się odnaleźć korzenie swojego pochodzenia. W tym przypadku, było zupełnie inaczej. Tuż po urodzeniu została adoptowana, przez czarnoskóre małżeństwo. Wychowywała się w dobrym domu, otoczona miłością i wszystkim tym czego dziecko potrzebuję. Nie ciągnęło ją do odnalezienia biologicznych rodziców, nie pragnęła poznać powodu dla którego ją porzucili, liczyła się dla niej prawdziwa rodzina, ta której nie łączyły więzy krwi, a ta dla której była najważniejsza. Ze smutkiem opuszczała dom, gdy wyjechała na cztery lata do Vancouver, jednak czego się nie robi, by rozwijać swoje marzenia i zdolności. Edith bowiem, od dziecka wiązała swoja przyszłość z muzyką. W Vancouver studiowała grę na wiolonczeli, która była jej namiastką uzależnienia, w którego ramiona się oddawała. Gdy minęły cztery lata ponownie zawitała w Richmond, gdzie podjęła się pracy jako nauczycielka muzyki, prywatnie i w szkole. Niestety jej rodzinne miasto, nie trzymało jej już tak mocno, jak poprzednio, po dwóch latach postanowiła ponownie zawitać w Vancouver, gdzie po miesiącu wynajmowania mieszkania, postanowiła usamodzielnić się i kupić własne mieszkanie. Obecnie mieszka w przytulnym mieszkaniu, na siódmym piętrze budynku, osadzonego niedaleko jej wieżowca, w którym kupiła lokal i otworzyła sklep muzyczny.
Jaka jest Edith Harvey?

Edith jest wręcz złotą kobietą. Należy do osób od razu wzbudzających sympatię. Nigdy nie kieruję się złymi pobudkami, dobra dziewczyna skora, do podania pomocnej ręki. Przyjemny uśmiech i szczere oczy, zapewniają o jej lojalności i przyjaznym nastawieniu. Kieruje się sercem, robi to, co czuje, że zrobić powinna. Spełnia się w tym co robi, zadowala ją jej życie i to po niej widać. Jest przyzwyczajona do tego, że jej życie to pasmo sukcesów, dlatego uwielbia się dzielić swoim szczęściem z innymi.
Ryzykowne życie nigdy jej nie pociągały, mimo tego jest bardzo otwarta co do nowych ludzi, przez co szybko znajduje znajomych. Jest czarująca, łagodna i skromna, co niekiedy jest powodem kłopotów, bowiem często daje się wykorzystywać innym, łatwowierność jeste jej wadą która niejednokrotnie napędziła jej biedy. . Kiedy coś jej się naprawdę nie udaje, gubi się, nie wie co robić. Staje się wówczas tchórzliwa i często popada w paranoję. Niezależnie od tego, jak się toczą sprawy w jej życiu w danym momencie, zawsze jest równie wybuchowa. Edith nie kryje gniewu i często wyolbrzymia własne emocje. Charakteryzuje ją ostrożność w sprawach, które pociągają za sobą jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Mimo swojego wieku, Edith nie potrafi skonfrontować się ze swoim lękiem że coś pójdzie nie tak, że coś miało by pociągnąć za sobą niebezpieczeństwo. Gdy tylko taka sytuacja się zdarzy, chowa się w kącie i próbuję przeczekać najgorsze. Jest osobą wrażliwą, momentami wydającą się być jak płochliwa sarna, do której by się zbliżyć, trzeba przemyśleć każdy krok. Szybko się rozkleja, nie próbuje udawać twardej, bowiem i tak by jej to nie wyszło. Wierzy w głęboko zakorzenione dobro ludzi, dlatego też nie widzi powodów czemu miała by bronić się przed złem innych. Nie wierzy że ktoś mógłby ją wykorzystać. Najczęściej po pracy, przesiaduję w domu gdzie z kieliszkiem wina, oddaje się lekturze książek, których ma całką sporą kolekcję. Nocami, natomiast można usłyszeć jak z jej domu wydobywa się dźwięk wiolonczeli. 
Jak wygląda Edith Harvey?
Edith jest kobietą średniego wzrostu, o zgrabnej wysportowanej sylwetce. Jak każda kobieta, lubi o siebie dbać, przez co jest częstą bywalczynią basenów, oraz siłowni. Częściej stawia jednak na sport w plenerze. Posiadaczka długich falowanych włosów, o barwie ciemnego blondu. Edith jest szczupłą kobietą, jednak zaokrąglona tam gdzie powinna. Spokojną i przyjemną twarz, uzupełniają duże oczy w barwie lazuru, który w słońcu mieni się srebrem.


POWIĄZANIA

only the good die young, so i will grow old



Elaine Margaret Blur
                                           ~ Ellie

Jest wiele opowieści o ludziach takich jak ja. Na pozór zwyczajnych, nieszkodliwych, niewartych uwagi. Każda z tych historii zaczyna się jednakowo i tak też kończy: wszyscy się rodzimy, i wszyscy umieramy. Ale na całym świecie nie ma dwóch osób, które przeżyłyby to samo. Ta chwila, którą jest nasza egzystencja, przynosi ze sobą wiele przeróżnych sukcesów i porażek, radości i smutków. Niektórzy byli dziećmi niechcianymi, inni pożądanymi do przesady, jednych obdarzano niemalże boską czcią, innych traktowano jak śmieci. Jaka była twoja historia? Kim jesteś a kim będziesz? Szczerze mówiąc, to mnie nie obchodzi. Ciebie więc niech nie obchodzi, kim jestem ja.
Nigdy nikomu nie zdradziłam, jak znalazłam się w Vancouver. Przyjechałam, przyleciałam, przyszłam, czy zwyczajnie się tu urodziłam? A może wypełzłam z kanałów niczym postać z książki Zafóna? Zawsze uznawałam to za jeden z moich największych sekretów i zawsze stwierdzałam, że to nieważne, skoro już tutaj jestem. Żyję, mieszkam, może nawet pracuję. Czasem jestem tu, czasem tam, poznaję tych i tamtych. Czaruję, uwodzę, zostawiam. Specjalizuję się w istnieniu, bez perspektyw na bycie.
Problem ze mną polega na tym, że jestem pijawką. Wysysam z człowieka wszystko: od energii życiowej, po pieniądze, a jak skończę, odchodzę z uniesioną głową i uśmiechem na twarzy. Jawnie jednak w tych głupich ludzi wierzę. Wiara ta sięga tak głęboko, jak ich koneksje i jest wynikiem mojej dbałości o własny tyłek. Nie jestem dobrą istotą. Czy sprawia ci to jakiś problem?
Mówię kiedy chcę. Jem kiedy chcę. Śpię kiedy chcę. Żyję jak i gdzie żyć mam ochotę, choć moim naturalnym środowiskiem są domy pięknych i bogatych. Albo tylko bogatych. Przez kilka dni żyję ich życiem po czym znikam, pozostawiając po sobie jedynie niedosyt i wspomnienia spędzonych razem dni i nocy.
Nie wierzę w szczęście, przeznaczenie, fart, los, Fortunę, miłość i wszelkie inne prawidła, jakimi karmią się dziewczyny w wieku zbliżonym do mojego. Nie mam przyjaciół, rodziny, ukochanych. Nie studiuję, nie kelneruję, nie robię nic, co mogłoby mnie usadzić w jednym miejscu. Jestem wagabundą i nie mam zamiaru tego zmieniać.


Elaine Blur – wedle posiadanych dokumentów – urodziła się 27 lipca 1990 roku w jakimś małym holenderskim miasteczku o dziwnej nazwie. Jedynym dobytkiem, jaki posiada, jest stary Ford Mustang z roku 1973, w którym przechowuje ona swoje ubrania, rzeczy podręczne oraz - od czasu do czasu - samą siebie. Żadnych mieszkań, żadnych zobowiązań. Nie należy do odpowiedzialnych, sam przyznaj.
Dwadzieścia dwa lata i Mustang pełen markowych ubrań, za które zapłacił ktoś inny. Ładna twarz, brązowe włosy, długie nogi i nieco ponad sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, pełnych wdzięku i uroku osobistego. Elaine Margaret Blur. Ślicznotka z nikąd.


[Karta rodem z innego bloga, ale chyba tutaj ma większe szanse. Prawdopodobnie nigdy jej nie poprawię. Zapraszam do wątków, z nich zdecydowanie dowiecie się o Elle więcej, niż z tej karty :)]

czwartek, 19 lipca 2012

The mistakes of your past will shape your future



Jedyny sposób, by odkryć granice możliwości, to przekroczyć je i sięgnąć po niemożliwe.
Arthur C. Clarke 

Jeśli go spytasz, dowiesz się tylko tyle:

Nazywa się Blake McGrath i 19 sierpnia skończy 32 lata (urodzony w 1980 roku).
Jest zawodowym ochroniarzem. A jeśli będzie akurat w dobrym humorze dowiesz się również, że współpracuje z BSI (Bodyguard Services International). O jego pracy więcej od niego raczej nie wyciągniesz.
Ma młodszą, dziewiętnastoletnią siostrę, Georginę, która mieszka z matką (Jade) w Glasgow (w Szkocji). Tam też się urodził i mieszkał większość życia. Aktualnie pracuje i mieszka w Kanadzie, Vancouver. Nie powie Ci gdzie dokładnie, a za każdym razem spotkasz go w innej części miasta.
Z doświadczenia ochroniarza wynikało, że jeżeli widziało się zupełnie obcą osobę więcej niż jeden raz, to albo ten ktoś cię śledzi, albo zmierzacie do tego samego celu.
Eoin Colfer
Nieliczni wiedzą o nim trochę więcej:
Miał szczęśliwe dzieciństwo. Jego rodzice nie byli zamożni, ale nigdy im niczego nie brakowało. Do lat dwunastu był jedynakiem, aż na świat przyszła mała Georgie. Była oczkiem w głowie McGrathów, a szczególnie starszego brata.
W wieku lat siedemnastu Blake przystąpił na szkolenie w marynarce wojennej, które skończył z wyśmienitymi wynikami, jednak pomimo zachęceń jego przełożonych nie zdecydował się na dalsze szkolenie. Po trzech latach obowiązkowej służby w marynarce, opuścił swoją jednostkę i powrócił do Szkocji, gdzie przeszedł kurs ochroniarski. Wierzył, że w ten sposób uda mu się pozostać bliżej domu i wspierać matkę i siostrę po stracie męża i ojca, który zginął w wypadku samochodowym.
Dobre wyniki i doświadczenie w piechocie morskiej zapewniły mu dobry początek kariery jako CPO (Close Protection Officer). Jego pierwszym pryncypałem została młoda, ale obiecująca  szkocka aktorka, Lainie Muir, którą ochraniał przez pięć lat, aż postanowiła założyć rodzinę i, na jakiś czas, zrezygnować z kariery filmowej. „
Zdecydowanie się na aktorstwo to jak prośba o przyjęcie do domu wariatów. Każdy może się starać, lecz tylko patentowani pomyleńcy zostają przyjęci” – zacytowała fragment książki Michaela Shurtleffa, gdy się rozstawali, dodając, że jeśli powróci do aktorzenia, to tylko na scenie teatralnej. Lainie i Blake zostali bliskimi przyjaciółmi w ciągu ich kilkuletniej współpracy, a dzięki licznym kontaktom i względom młodej gwiazdy, Lainie zostawiła McGratha bez najmniejszych problemów ze znalezieniem sobie nowej pracy.

A true warrior does not fight for a "cause".  He lives for honour and integrity, and to protect those whom may be harmed for another’s "cause".
Hasło widniejące nad drzwiami siedziby BSI.
A o tym nie wspomina nigdy:

Pomyślny początek jego kariery został bardzo gwałtownie i niespodziewanie zszargany do poziomu najniższego, gdy jego nowym pryncypałem został syn wpływowego biznesmena - Kieran Jacobs. Być może czytaliście w gazetach o śmierci tego nastoletniego chłopca w zeszłym roku?
Blake się do tego nie przyznaje, ale tak naprawdę jest perfekcjonistą i mało szczegółów mu umyka. Dlatego śmierć własnego pryncypała była dla niego poważnym ciosem w ego i dotąd nieskazitelną kartotekę.
Tak właściwie to nawet nie była jego wina, jak wciąż przypominała mu Lainie. Blake jednak nie potrafił słuchać, a tym bardziej nie słuchał ojciec zmarłego nastolatka. Zapewnienia świadków, przełożonych McGratha i oficerów lokalnej policji, nie potrafiły przekonać mężczyzny w żałobie do zmienienia sobie zdania na temat porażki ochroniarza, w którego ręce złożył bezpieczeństwo syna. Wpływy milionera pozostawiły pokaźną szramę w aktach ochroniarza, co sprawiło, że znalezienie sobie pracy w swoim zawodze stało się dla niego prawie niemożliwe.
By dowiedzieć się od Blake’a, co tak naprawdę stało się tej nocy, prawie rok temu, musisz poważnie zastanowić się nad swoją strategią, bo McGrath zwierzać się nie lubi.

Oceń sytuację. Jeżeli znajdziesz się na nieznanym terytorium, zapoznaj się z nim, zanim otworzysz usta. Dziesięć sekund obserwacji może uratować ci życie.
Eoin Colfer
Takie będzie Twoje pierwsze wrażenie:

Milczący, zamknięty w sobie, jeśli nie ponury i chłodny. Nie lubiący mówić o sobie, albo raczej... ogólnie nie lubiący mówić. Wobec tego na myśl może Ci też przyjść określenie „tajemniczy” lub „nieprzystępny”. Pamiętaj jednak, że pozory mylą, a Blake jest po prostu jednym z tych ludzi, którzy potrzebują trochę czasu, zanim się przed kimkolwiek otworzą.
Spostrzegawczy, dobry w wyczytywaniu ludzkich emocji, ciągle szukający stałego kontaktu wzrokowego ze swoim rozmówcą.
Taki jest w rzeczywistości:

To prawda, że nie rozdaje uśmiechów na prawo i lewo, ale gdy się śmieje, jest to wyjątkowo zaraźliwe. Perfekcjonista, ambitny, silny zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jeśli jesteś świadomy jego krótkiej kariery w piechocie morskiej, możesz dojść do wniosku, że wyrzeźbiła mu ona charakter opanowanego, zawsze gotowego na każdą sytuację i ostrożnego, choć nieraz gwałtownego mężczyzny. Ma swoje zasady oraz przekonania, których się trzyma, ale mimo tego jest człowiekiem o otwartym umyśle, gotowym na to, że ktoś lub coś mogłoby w każdym momencie zburzyć jego wyobrażenia na dany temat.

Źle czy dobrze, okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Wierz mi, malutka, żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się.
Andrzej Sapkowski
Teraźniejszość Blake’a:

Z rodzinnej Szkocji wyjechał głównie ze względu na swoją nieciekawą sytuację, jaką zapewniała mu „wpadka” związaną ze swoim ostatnim pryncypałem. Być może uciekanie przed przeszłością nie było najlepszym pomysłem, ale McGrath potrzebował odpoczynku od wszystkiego, co przypominało mu o Kieranie. Przy okazji deszczowe i chłodne Glasgow zastąpił dużo cieplejszym Vancouverem.

Sposób, w jaki został tu odebrany całkowicie go zaskoczył. Okazało się, że nie każdy pracodawca poszukuje pracowników bez skazy. Wręcz przeciwnie, niektórym zależało na osobach kompetentnych, ale też nieco zdesperowanych – takich, które z ulgą przyjmą każdą możliwość zatrudnienia. Pracuje kontraktowo dla różnych korporacji, chociaż ostatnio zaczął dużo bardziej stabilną pracę w biurze ochrony na pierwszym piętrze wieżowca. Wkrótce ma zamiar powrócić również do pół etatowej pozycji prywatnego ochroniarza, jeśli tylko nadaży mu się taka okazja.

Człowiek straciłby odwagę, gdyby nie był podtrzymywany przez fałszywe wyobrażenia.
Bernard Fontenelle


Poza tym...

Nie pali, nie pije kawy, a alkohol spożywa sporadycznie. Powód? Nie lubi się od niczego uzależniać.
Ma metr dziewięćdziesiąt osiem wzrostu, więc zazwyczaj góruje nad swoim towarzystwem.
Jest orientacji heteroseksualnej, ale nigdy nie był w związku z kobietą dłużej niż kilka miesięcy, czego powodem była jego praca, wymagająca od niego całkowitego poświęcenia.
Lubi zaczynać dzień aktywnie, od porannego joggingu, wizyty na basanie lub siłowni.
Ma niezwykle szczegółową pamięć, na której czasem zbytnio polega.
Wyznaje zasadę "wściekłość jest wrogiem skuteczności".
Nigdy nie rozstaje się ze swoim Sig Sauerem P229.
Zazwyczaj można u niego znaleźć kieszonkową wersję jakiejś powieści kryminalnej.
Mówi płynnie po hiszpańsku.
Prowadzi czarne Audi A8 W12, a jego ulubiony drink, to whisky.


[wizerunek Ferrana Calderona się kłania i zachęca do wątków i powiązań. Lubię filozofię na podstawie „ja dam pomysł na wątek, ty go napiszesz i vice versa”]

środa, 18 lipca 2012

Jaki człowiek kopie biednego psa?

VAN HAYS
Znany jako How.
IV.1985 | BROOKLYN NY
Od dwóch lat w Vancouver.
KELNER W RESTAURACJI NA I PIĘTRZE

     Na Brooklynie nigdy nic nie wygląda kolorowo. Ledwo wiązany koniec z końcem. Dzieci pozostawione same sobie. Nie da się nie wdepnąć w coś, w co nigdy nikt wdepnąć by nie chciał. Coś tak głupiego jak kradzież samochodów. Kiedy potrafisz, nie wpadniesz. Potrafił i nie wpadł. Nie przez to. Ten mężczyzna niczemu nie zawinił. Prowadził mały sklep spożywczy. Atrapa kamery nad wejściem i miotła jako jedyna broń. Van nawet nie wiedział, skąd w jego dłoni wziął się gnat. To miała być łatwa robota. Miał wejść, zabierać kasę, wyjść. Ale nie powiedzieli, że to były wojskowy. How potrafił tylko z całej siły lać pięścią w twarz. Nie był ani przesadnie zręczny, ani przesadnie silny. Jego pistolet szybko wylądował pod ladą. Rozejrzał się po zdemolowanym wnętrzu i zaczął powoli wycofywać się ze sklepu. Zatrzymał go silny głos starszego mężczyzny. Wyciągnął miotłę w stronę dziewiętnastoletniego szczeniaka. Ten plunął mu w twarz i uciekł. Idiota. Szybko go znaleźli. Zadziwiająco szybko. Myślał, że jego wybryk przejdzie bez echa. Jak zawsze. A później poszło już lawinowo. Cztery lata. Po wyjściu niemal od razu skierował swoje kroki do małego sklepu spożywczego. Powitała go miotła w tej samej dłoni. I tak co dzień przez dwa kolejne lata, dopóki komuś takiemu, jakim Van był kilka lat wcześniej, nie udał się napad. Udał się aż za bardzo. Tego dnia w małym sklepie spożywczym nie powitała go miotła w wyciągniętej dłoni właściciela. Powitało go za to ramię policjanta. I pytania. Masa pytań.
     Z niedojrzałego, kłopotliwego i tępego wyrósł na trochę mniej niedojrzałego, trochę mniej kłopotliwego i trochę mniej tępego. Ale udało mu się wyjść na prostą. Wyjechał, wynajął kawalerkę, znalazł pracę. Odciął się od przeszłości i coraz częściej myśli o przyszłości. Szczeniak bez studiów, bez doświadczenia, bez matury, bez ładnego mieszkania i samochodu. Czy mógłby liczyć na pracę lepszą niż przynieś-podaj-pozamiataj w restauracji? Liczył. A później chciał po prostu spokojnie żyć. Bez konfliktów z prawem. Tak jak się żyć powinno. Nieprzychylnym okiem patrzy na wszystko, co przypomina mu o wcześniejszym życiu. Jest naprawdę bardzo twardy. Zawsze sam o sobie decyduje. Nauczył radzić sobie w każdej sytuacji. Kiedy nie ma nic do powiedzenia, milczy. Kiedy nie wie jak się zachować, nie robi nic. Czasami brakuje mu wyczucia. Na pewno nie jest dżentelmenem. Często rani ludzi, nie zdając sobie z tego sprawy. Choć jest bystry, dużo rzeczy mu umyka. Popełnia wiele błędów, za które jest zawsze gotowy wziąć odpowiedzialność. Słyszy tylko to, co chce usłyszeć. Chwilami działa zupełnie niezrozumiale i pozwala sobie na słabość. Zwykle jednak ukrywa się z tym, przez co ludzie mają go za całkowicie pozbawionego radości życia gbura, który nikogo nie słucha i nigdy od nikogo niczego nie przyjmie. Stara się w ogóle nie rzucać w oczy. Nie zauważa tego, że ktoś się nim interesuje, ponieważ w ogóle nie dopuszcza do siebie takiej możliwości. Ma obniżoną samoocenę i ma tylko jeden cel - być z siebie dumnym. Chciałby kiedyś dokonać czegoś znaczącego, ale jest świadomy, że ma na to nikłe szanse.
     Kiedy nie ma na sobie uniformu kelnera, składającego się z czarnych spodni i czarnej koszuli, ubiera się równie niepozornie. Zwykle w ciemnych kolorach z nieodłącznymi bluzami z kapturem. W więzieniu wziął się za siebie. Zaczął intensywnie ćwiczyć. Po wyjściu planował wrócić do poprzednich zajęć, jednak praca w sklepie powstrzymała go przed tym. Mimo że nie miał okazji do wykorzystania nabytych w więzieniu umiejętności, to pozostała mu niemal obsesyjna potrzeba dbałości o formę. Między innymi własnie dlatego biega codziennie rano i wieczorem. Ma bardzo ciemne oczy. Tak brązowe, że niemal czarne. Podobnie jest z włosami, jednak te są faktycznie krucze. Zwykle w nieładzie, ponieważ Van przeczesuje je jedynie dłońmi. Jest wysportowany i nieskutecznie stara się to ukrywać. Mierzy jakieś 185 centymetrów. Często trzyma dłonie w kieszeniach, garbiąc się, co odejmuje mu nieco wzrostu. Porusza się z zawadiacką, leniwą niedbałością. Choć ma szybki, sprężysty krok, nigdy się nigdzie nie spieszy, zawsze się spóźnia. Świat poczeka. A świat nigdy nie czeka.

Witam i wątkujmy.

And I'm just a shadow of your thoughts in me.


Lianne van der Meet
urodzona 20.10.1986 roku w Vancouver
Kanadyjka ze strony matki, Holenderka ze strony ojca. 
Prawniczka w kancelarii Johnsona.


L:
Mam na imię Lianne. Nie należę do osób, które pałają nienawiścią do swoich rodziców za to, że pokrzywdzili je takim, a nie innym imieniem. Moje jest w porządku. 
Urodziłam się w...
STOP. CHWILA. 
Nie przywykłam do mówienia o sobie. Nie potrafię tego robić chociaż wiem, że niektórzy mają taki talent. Ja nie jestem w jego posiadaniu.
Mówienie o sobie jest dziwne. Zero w tym obiektywizmu; chcemy na siłę zatrzeć kompleksy sztuczną pewnością siebie bądź podkreślamy nasze wady, by przy bliższym poznaniu ostatecznie wyjść na zaskakująco pozytywną osobę. 
Niech ktoś to zrobi za mnie. Niech ktoś powie jaka naprawdę jest Lianne.
Czy ktoś wie jaka jestem n a p r a w d ę ?


 R:

Jest niezwykle piękna i to jest smutne. Pomyślicie; wariat, co on do jasnej cholery, pieprzy? Ale skupcie się przez moment. Czy nie byłoby Wam przykro wiedząc, że utraciliście coś tak cennego, coś tak niebanalnie urokliwego? Nie musicie odpowiadać. Ja sam wiem najlepiej jakie to uczucie. 
Piękna nie znaczy idealna. Gdy się śmieje marszczy nos jak mała dziewczynka, co jest infantylne i irytujące. Ma ochrypły głos, którego nienawidzi, ale który potrafił mnie nakręcić w mgnieniu oka. No i ma te swoje malutkie kompleksy. Twierdzi, że ma ogromny nos i nieproporcjonalne usta. Wciąż wierzy, że pewnego ranka obudzi się i będzie wyglądać jak ze swych nastoletnich marzeń.  Ale nie byłaby sobą bez tego wszystkiego. Prawda?
To typ niebanalnej urody. Nie wszyscy oglądają się za nią na ulicy, ale gdy już to robią, ona magnetyzuje mężczyzn i kobiety bardzo szybko. W całkowicie nieświadomy sposób. Skupcie się na detalach; na tym jak unosi rękę by poprawić włosy, jak rozgląda się poszukując kogoś w tłumie. Na rytmie jej kroków. 
To śmieszne. Brzmię jakbym miał obsesję na jej punkcie. 
Jest blondynką. Najprawdziwsze słoneczne promienie tańczą jej we włosach, gdy są wystawione na światło. Długie włosy zawsze spinała do pracy, by zaraz po niej je rozpuścić. Zwykle miękko opadały na jej ramiona i plecy. 
Ma jasne, zielononiebieskie oczy. Mają w sobie coś takiego, że chce się w nie patrzeć godzinami. Czasami roziskrzone ciskają gromy i wtedy szybko zmienia się zdanie na temat czasu jaki można spędzić wpatrując się w jej tęczówki. Pamiętam, że rzadko się malowała. Czarna maskara jej nie pasowała, ale kocie kreski zwykle gościły na jej powiekach.
Zgrabna. Chryste, co ja bym dał by znowu dotknąć jej płaskiego brzucha, krągłych piersi, szczupłych ud. Patrzyłem na nią jak na wariatkę, gdy każdego ranka wciągała na nogi sportowe buty i biegała. Wracała cholernie zmęczona, ale nigdy nie przestawała biegać. Jakby przed czymś uciekała. 
Jest perfekcjonistką. Zwłaszcza jeśli idzie o jej garderobę wierzchnią. Wszystkie jej ciuchy były obcisłe, doskonale skrojone, uwydatniające to co trzeba. Do pracy nosiła się formalnie, na co dzień bywała odważniejsza. Zawsze na obcasach. 
Tęsknię za nią. Za rumiankowym zapachem jej włosów, za pomadką do ust o smaku mango i arbuza. Ale nie mam do tego prawa. Wszystko przepadło.

 - Roger Carter, były mąż 


 
J:

Kiedy była mała wydawało się wszystkim, że charakter uzyska po mnie bądź po swoim ojcu, Andersie. To naturalne mieć usposobienie po jednym z rodziców. 
Li oczywiście okazała się zaprzeczeniem tego poglądu. Jej charakter to mieszanka, którą trudno określić w kilku prostych słowach. 
Gdyby ktoś rozdawał tytuły osoby najbardziej upartej na świecie to z pewnością uzyskałaby go moja córka. Ale jest to zrównoważone jej innymi cechami. 
Jest opanowana i spokojna. Wysłucha do końca, pokiwa głową, a swoje pomyśli. 
Trzeba mieć wybitny talent by doprowadzić ją do rozstroju nerwowego. Wówczas trudno ją zatrzymać ponieważ wściekła Lianne jest jak huragan, prawdziwe tornado; niszczy wszystko co napotka na swojej drodze. Impulsywne dziewczę, które napawało mnie takim niepokojem kilka lat temu.
Och, ktoś zdążył pomyśleć, że jest zobojętniałą i znieczuloną na wszystko kobietą? Nic bardziej mylnego; Lianne to jedna z najbardziej empatycznych osób na świecie. Ma bardzo silnie rozwinięty kręgosłup emocjonalny i kocha tak wiele rzeczy; dobre jedzenie, taniec, rozmowy do białego rana, swoją rodzinę, książki... Czuję się dumna mogąc tak opisywać swoją córkę. Myślę, że udało nam się zaszczepić w niej to co ważne i dobre w człowieku. 
Jest otwarta i przyjaźnie nastawiona do świata i ludzi. To nie typ osoby, która sama rozpocznie rozmowę na przystanku, ale zdecydowanie z miłą chęcią odpowie, gdy zostanie do takiej pogawędki zaproszona. Uśmiech gości na jej twarzy często.
Jest walecznym typem osobowości. Nigdy się nie poddaje, wkłada serce i pasję we wszystko co robi. Wyznaczyła sobie cel? Możecie mieć pewność, że poprzez wytrwałe dążenie do niego zdobędzie to, czego pragnęła. Moja dziewczynka.
Jej perfekcjonizm mnie martwi. Czasem myślę, że jej ambicja zmieni się w chorobliwą i to ją zgubi. Ale już nie jestem w stanie do niej przemówić. Jest dorosła. 
Mężczyźni się jej boją. Może kluczem do rozwikłania tej zagadki jest nienachalna pewność siebie, która cechuje Lianne? Przekonana jest o ludzkiej wyjątkowości, nie pozwala nazywać kogokolwiek zwyczajnym, a już zwłaszcza jeśli chodzi o nią samą. Jest świadoma swych wartości oraz wyznawanych poglądów w których obronie potrafi dyskutować godzinami. Nie pozwala aby ktoś ją ranił, nie ulega drugiemu silnemu charakterowi, gdy takowy spotyka na swojej drodze. Stara się współpracować, a efekty końcowe bywają różne, jak wszyscy wiemy. Może gdzieś w tym leży przyczyna jej wczesnego rozwodu.
Jest straszną flirciarą. Mówi, że to nic złego. Ale to też mnie martwi. Zawracanie mężczyznom w głowach to nic dobrego. 
To jednak ma po mnie. 
- Jane Norrington, matka Lianne



|POWIĄZANIA|



********

Cześć, mordki. Imię i nazwisko bohaterki pochodzi z jednego bloga, wizerunek i treść karty z jeszcze innego, onetowego. Wszystko mojego autorstwa, to nie bić. Zapraszam do wąteczków i powiązań, zwłaszcza tych super ciekawych i poplątanych. Lubię pisać długo chociaż czasami nie wysilam się zbytnio, jeżeli ktoś mi odpisuje trzema zdaniami. Kocham wszystkich i chcę by zapanował pokój na świecie. A teraz do Was macham dłonią, wyobraźcie to sobie. Jedziemy z tym koksem, heja.
Aha, no i ja wiem, że moda witania nowych na blogu już nie istnieje, ale ja czegoś takiego potrzebuję. Nie, nie jestem księżniczką ani Miss Kansas. To się nazywa przełamywanie lodów ;> 
* na zdjęciach Rosie H-W, piękność. Pochodzą z weheartit.   

wtorek, 17 lipca 2012

Gimme the keys to your abandon

 




Leo Rough
17.05.1985
Vancouver

Początkujący fotograf mody
Zatrudniony w magazynie "New Look"












 
 Hedonista.

 Trudny. Samotny. Zmęczony.

Marzyciel. Egoista. Introwertyk.

 Niespokojny. Zagubiony. Nieobecny.

 Nałogowy palacz. Maniak tequili. Przeciwnik zdrowego trybu życia.


 

  



Teraz:

Nie je, nie śpi, nie chodzi po schodach.
Pracuje na najwyższych obrotach.
Śpiewa. Czyta wszystko, co wpadnie mu w ręce. Nie rozstaje się z aparatem w nadziei, że zrobi zdjęcie, które zachwyci świat, a przede wszystkim - krytyków.

Próbuje czymś zapełnić pustkę.




 














[Oto moje dziecię! Mam nadzieję, że przywitacie go ciepło, chociaż gryzie i drapie przy każdej możliwej okazji. Nie pozwoliłam Wam go poznać, ale nie lubię zbyt szybko odkrywać wszystkich kart. Chętnie pomogę przy wymyślaniu wątków i powiązań; nie ukrywam, że wolę te rozbudowane i przemyślane. Zapraszam :)]
 

Archiwum bloga